poniedziałek, 17 czerwca 2013

Black Pearl - William

Wiatr najpierw nie pozorny niby lekka bryza. Nawet jakiś 5-cio latek poradziłby sobie z denną optymistką przy takim wietrze. Ale potem zaczęła się zrywać wichura. Naszą łódką trzęsło. Amulet wpadł do wody. Nie wiem jakim sposobem, ale zamiast zatonąć rozpłynął się oślepiając nas białym światłem. I wtedy chyba straciłam przytomność. Coś jakby odrzuciło mnie do tyłu. A potem czułam tylko, że spadam. Aż w końcu obudziłam się leżąc nie na bezludnej wyspie jak oczekiwałam czy czymś podobnym tylko na pomoście w dokach. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby miasto było usiane szklanymi wieżowcami. Ludzie przejawialiby się garniturach, błyszczących markowych sukienkach, legginsach, podartych jeansach, luźnych bluzach z jakimiś przekleństwami. A do pomostu mogłyby być przymocowane wypasione motorówki czy jachty. Lecz żadna z tych rzeczy nie istniała. Nie musiałam się długo zastanawiać gdzie jestem. To było oczywiste. Miasto było stylizowane na XVIII wieczne lub w tym wieku się nawet znajdowało. Jak się tu znalazłam nie wiem. Wstałam spojrzałam na siebie. Miałam brązowe spodnie, skórzane buty luźną koszulę. A obok mnie leżały dwie chusty jakby podarowane. Jedną owinęłam sobie nadgarstek. A z drugą zastanawiałam się co począć. Jednak wtedy ocknęła się Aleyna. Ubrana była podobnie, lecz w ciemniejszych odcieniach. A jej głowę ozdabiał kapelusz z piórem. Nie najgorszy, ba nawet całkiem ładny. Jednak nie to skupiło moją uwagę. Aleyna ubiegła mnie i wskazała nieznacznym ruchem ręki przed siebie.
- Co do cholery...? - zaczęła. Jednak urwała gdyż ze statku wyszedł mężczyzna mniej - więcej w średnim wieku. Trochę zaniedbany. Miał jasne brwi, cienkie, zaczesane do tyłu włosy oraz siwe bokobrody zakrywające znaczną część policzków. W okół szyi miał przewiązany jasny kawałek płótna, a na koszuli, podobnej w kroju do mojej lecz bardziej sponiewieranej, zarzucił niebieską kamizelkę z obszernymi guzikami. Przez ramie miał przewieszoną sakwę, a w pasie kilka związanych fragmentów materiału. Między nimi pistolet, a na nich jeszcze rzemyk. Miał podarte, jasne spodnie i bose stopy. Jednak na jego twarzy gościł przyjazny uśmiech. Nie przejęła bym się nim gdyby nie kroczył on w naszą stronę. Gdy od nas dzieliło go parę kroków przystanął.
- Co tutaj robią panienki? - zapytał.
- Ehmmm... nic konkretnego - zdobyłam się na odwagę i odpowiedziałam zmieszana. Nad naszymi głowami koło zatoczyła papuga. Niebieska papuga prawdopodobnie z jakiś ciepłych krajów. Odezwała się skrzeczącym głosem:
- Dwoje rozbitków. Dwoje rozbitków.
- Jestem Joshamee Gibbs - powiedział teraz uroczyście osobnik.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz