sobota, 7 września 2013

Hope...mother of whom? - Aleyna


Kiedy Jack skończył już oglądać zdobycz jego krewniaczki to ja przypatrzyłam się uważnie mapie i posunęłam się nawet do tego, że zajrzałam pod jej spód. Tak jak przypuszczałam, jej tył pokrywały napisane białą farbą chińskie znaki. Prawdopodobnie była po prostu opisana, lecz żaden z nas nie znał przecież tego rodzaju pisma. Niewątpliwie mapa pochodziła z Singapuru, najwidoczniej Sao Feng miał ich więcej. Przez moment zastanawiałam się jaki obszar jest w stanie ukazać ta mapa. Prowadziła do wielu miejsc i nie była bardzo dokładna, jednak dla kogoś wprawnego-wystarczająca. Kiedy moi kompani rozprawiali na temat „O czym, kto aktualnie myśli”, a starałam się dowiedzieć jakie terytorium pokazują ruchome kręgi. Jakieś wyspy, prawie każda opatrzona podpisem. Większość z nich była mi nieznana, a jeśli była to pod inną nazwą. Potrząsnęłam nerwowo głową, wciąż myślałam jakbym była w moim świecie. Należało się z przestawić na inną rzeczywistość. W moim mniemaniu – lepszą. Jeszcze raz zaczęłam bawić się kręgami mapy ustawiając losowo nazwy ale tym razem wydały się znajome. Uśmiechnęłam się sama do siebie, uświadamiając sobie, że kojarzę ten obszar. Uśmiech zgasł, kiedy dotarło do mnie, że to mapa okolic starcia Perły i Holendra, nader brzemienna w skutki dla obu stron. Nawet samo miejsce, gdzie wtenczas pojawił się maelstrom było zaznaczone. Moje założenie okazało się błędne. Może i mapa pochodziła z Singapuru, ale na pewno nie z czasów, kiedy żył jeszcze Sao Feng. Umarł on bowiem jeszcze przed bitwą. Zerknęłam przelotnie na Willa. Nie był on aktualnie specjalnie zainteresowany mapą, ale wdał się w wymianę argumentów ze swoją imienniczką i Jack’iem. Było mi to po prawdzie całkiem na rękę, bo nie wiedziałam w jakim stopniu jestem w stanie posługiwać się tą mapą i ile czasu zajmie mi zadanie odnalezienia miejsca o które mi chodziło. Jeszcze raz spojrzałam na towarzystwo by upewnić się, że jest całkowicie pochłonięte rozmową, po czym zaczęłam ustawiać poszczególne części mapy. 
Oczy mi zalśniły. Jest! Jest tutaj zaznaczona. Przekręciłam na oślep kręgi by przekonać się, że potrafię odtworzyć ich ułożenie. Tym razem poszło mi to znacznie szybciej. Ponownie zburzyłam ustawienie i odchrząknęłam chcąc zwrócić na siebie uwagę. Podziałało. Tyle czasu nie zabierałam głosu, że teraz trzy pary oczu wpatrywały się we mnie jakbym była grającym w karty krakenem, który w dodatku właśnie ich ograł i zgarnia mackami wygraną. 
-Willu, mam jeszcze jedno pytanie. Być może jeszcze bardziej niedyskretne niż poprzednie. 
Westchnął w udawanym znużeniu.
-Ona zawsze była taka bezczelna? Pytaj o co chcesz.
-Elizabeth Swann-Turner również jest moją krewną?-zapytałam prosto mostu.
O dziwo, Willa nie speszyło ani nie zamurowało jak poprzednim razem. Ba, chyba nawet nie czuł się specjalnie zaskoczony.
-Owszem-skwitował po prostu.
Uśmiechnęłam się na tę odpowiedź dając do zrozumienia, że jest wystarczająca.
-Rozumiem. Załóżmy więc, że czterem kompanom, dwóm mężczyznom i dwóm kobietom, wpadła w ręce pewna mapa-powoli ustawiłam pierwszy i najszerszy z kręgów-Jeden tęskni za kobietą życia, drugi za wolnością. Jedna pragnie poznać sekret swej tożsamości, marzeniem drugiej jest przygoda. –przekręciłam kolejny krąg, tym razem najmniejszy- Mapa, która tajemniczym przypadkiem dostała się w ich ręce jest niezwykle cenna. Prowadzi bowiem do wielu miejsc. Posługiwać się nią jednak mogą tylko doświadczeni żeglarze, bowiem nie jest dokładna. Nie ma na niej zaznaczonych mielizn czy zdradzieckich raf, więc ci, którzy chcą z niej skorzystać muszą darzyć się bezmiernym zaufaniem. A i tak bez statków nijak nie da się dotrzeć do żadnej z lokalizacji-ustawiłam drugi od doły krąg-Załóżmy więc, że każdy z tych ludzi bez wahania zawierzyłby drugiemu życie. Dwóch z nich posiada legendarnej sławy statki, którymi umieją się posługiwać. Znajdą też dobrze te wody-drugi od góry krąg na planie ukazał rysunek wyspy-Czy ktoś z was zna może tę historię? Czy muszę ją opowiedzieć do końca?-gwałtownym ruchem ustawiłam ostatni, środkowy krąg umieszczając na miejscu podpis "Skrzynia umarlaka".
Czułam na sobie trzy podekscytowane spojrzenia. bowiem nagle wszyscy zrozumieli, że wyszukałam miejsce, gdzie Will zostawił swoje serce. I Elizabeth.

sobota, 31 sierpnia 2013

Mystery of map - William

Gdy opróżniłam już cały kufel rumu przy wielu toastach przerywanych burzliwymi rozmowami rozejrzałam się. Moją uwagę przykuła ruda kobieta, kulejąca na jedną nogę. Zresztą przy każdym jej ruchu dało się słyszeć stukanie drewna o drewno. Mimo to miała na sobie szkarłatną suknię, a we włosach woalkę. Lecz nie jej nie codzienny strój przykuł moją uwagę. Pod prawą ręką miała rulon. Wystarczył mi jeden rzut oka, aby zrozumieć, że to mapa morska. Bez słowa - śledzona bystrymi oczami przyjaciół - wstałam od stołu. Nie zwracałam na chociażby głośne nawoływania znajomych typu "Gdzie idziesz?" czy "Co się stało?". Od małego miałam tą umiejętność, bezszelestne poruszanie się, wtapianie się w tłum. Fortuna kołem się toczy jak to powiadają, więc i podczas naszej (mojej i mego ojca) wieloletniej żeglugi nie zawsze wygrana dostawała się w nasze ręce. A handel różnorodną biżuterią z wielu stron świata nie był najpopularniejszy i nie zarabialiśmy na tym wiele. Więc oprócz przemocy, do której często niestety musiałam się odbierać - szczęśliwie miałam ją w najwyższym stopniu opanowaną - umiejętność kradzieży była niemal niezbędna. Tak i teraz postanowiłam mapę zwędzić. Przechodząc się jak gdyby nigdy nic dostałam się do stolika gdzie zasiadła owa rudowłosa, której imię jak się później okazało brzmiało Caroline. Zajęta składaniem zamówienia zapitemu kelnerowi kobieta nie pilnowała leżącej obok mapy. Puściłam oko do kelnera, który miał układy z Jackiem jak wynikało z ich rozmów, na szczęście zauważył ten gest i nie zwrócił uwagi na mój czyn. Może i to wydawało się za proste lecz wzięłam przedmiot.
- Jednak umiejętność gry w bierki kiedyś się przydała - pomyślałam i schowałam mapę pod koszulę. Zmierzając w stronę przeciwną od naszego stolika. dla zmylenia gości, z przyjemnością zauważyłam, że nikt oprócz zadziwionej Caroline nie ogląda się na wszystkie strony. Prawdopodobnie dopiero gdy już powróciłam do stolika rudowłosa skojarzyła fakty z moją osobą. Powróciłam na swoje miejsce, bezceremonialnie zabierając kufel Jackowi i upijając łyk.
- Gdzie byłaś? - zapytał Will. Odpowiedziałam mu tajemniczym uśmiechem. Następnie położyłam mapę na blacie. Rozłożyłam ją. Kręgi należało co prawda jeszcze ułożyć, ale ci którzy żeglowali przez świat wiele razy mniej więcej wiedzieli, której części świata tyczy się ta mapa. Nie wątpliwie wysp. W środkowym kręgu otoczony napisami widniał klucz ze skrzydłami anielskimi po bokach. Posłałam przyjaciołom tryumfalny uśmiech.
- Skąd to wytrzasnęłaś? - zapytała się mnie Aleyna
- Rudowłosa - wyszeptałam
- Moja krew - zakrzyknął uradowany Jack
- Jeżeli myślicie o tym co ja... - zaczął ze stoickim spokojem Will jednak przerwał mu Jack
- Myślimy o przygodzie - podsumował przekręcając jeden z kręgów. 

czwartek, 25 lipca 2013

Cause you live once - Aleyna


Kilka razy wzięłam głęboki wdech, niemal parząc się własnym oddechem. Nie podnosiłam jednak głowy, a już tym bardziej nie odzywałam się. Nie byłam pewna swojego głosu, w ogóle. Pytanie, które zadał Will dotarło do mnie jakby z opóźnieniem.
-Nieczęsto płaczesz, co?
Spojrzałam na niego, otarłam wierzchem dłoni twarz i odpowiedziałam:
-Teraz już nie. Kiedy byłam mała, zdarzało mi się to dosyć często. Wychowywałam się w sierocińcu.-ku mojemu zadowoleniu głos na szczęście nie zawiódł.
-Niezbyt miła perspektywa.
-A żebyś wiedział, żebyś wiedział.-stwierdziłam już nieco luźniej, odrzucając włosy z twarzy-Przepraszam za tamto. Trochę mnie poniosło... Coś mi się dzieje i medyk w razie czego może to potwierdzić. Mam nawet zwidy. Widzę statki z mgły.-zaśmiałam sie krótko.
-Spokojnie. Każdy potrzebuje się czasem wypłakać. A twoja zwida jest w istocie "Latającym Holendrem" więc dopóki nie boisz się śmierci w zasadzie wszystko gra-stwierdził z uśmiechem oddając mi kapelusz.
Odsunął się krok i zlustrował mnie spojrzeniem. Dopiero wtedy zorientowałam się, że muszę minimalnie unieść wzrok by spojrzeć w jago oczy. Było to dla mnie nowe. Zawsze byłam wyższa niż przeciętni ludzie.
-Ty ładniej w nim wyglądasz.
Wzruszyłam ramionami, a uśmiech mimowolnie wypełznął na moją twarz. "Mała rzecz a cieszy"-pomyślałam. I tą akurat chwilę wybrał Jack by pojawić się z "propozycją nie do odrzucenia w teorii i w praktyce". Czyli, prościej mówiąc zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, że idzemy do tawerny. Spojrzałam na Willa z cieniem pozytywnego zdziwienia w oczach. Ten rozłożył ręce w geście bezradności i puścił mnie przed siebie.
Podczas drogi zatłoczonymi, gwarnymi uliczkami miasta, z ramieniem Williama Turnera na swoich barkach, z pierwszą przyjaciółką u boku poczułam, że uczucie zazdrości wobec panny Sparrow zaczęło znikać. Zastanawiałam się, po kiego, tak bardzo uwrażliwiłam się na tym punkcie. Zniknęło też rozcarowanie Jack'iem. Dopiero w tawernie pokazał swoje prawdziwe 'ja'. Cóż, jak widać przodek Will nie miał głowy do niuansów genealogiczych i tyle. Zresztą, teraz niespecjalnie się tym przejmowałam. Po prostu cieszyłam się ich towarzystwem. Wszystkich razem i każdego z osobna. Taaak, towarzystwem i kolejką postawioną prez Jack'a. Nagle mój wiek przestał być taki porażająco ważny...
Rozmowa biegła gładko i szybko zmieniała swoje tory. Miło rozprawiało się o wszystkim (czyli w zasadzie niczym) w tak doborowych towarzystwie. Raz po raz śmiałam się w głos nie przejmując się spojrzeniemi innych.
-Mam dwa niedyskretne pytania, Will..-zaczęłam.
-Tak?-dwie pary oczu swróciły się w moją stronę.
Zaśmiałam się. Po raz kolejny już tego wieczoru.
-Będę musiała wymyślić, jak was wołać. W każdym razie w tym wypadku chodziło mi o tego Willa, a nie tą Will.
Mój krewniak skinął zachęcająco głową. Chyba nie spodziewał się jeszcze, jak bardzo wpadł.
-Gdzie twój ojciec? Wiem, że służy pod tobą na "Holendrze". Nie przyszedł razem z tobą?
Zdziwiona byłam, że Will tak gładko znalazł odpowiedź.
-Nie, został. Powiedzmy, że odkąd poznał Elizabeth nie przepada za towarzystwem kobiet. Ponad to chyba wziął sobie na punkt honoru wcale nie schodzić z pokładu.
Kiwnęłam głową usatysfakcjonowana. Lecz, jak zapowiadałam pytania miały paść dwa. A ja miałam iście szatański plan. Z niewinną miną wyszczebiotałąm:
-A jak sławetna Elizabeth Swann...tfu! Turner, zareagowała na wieść, że odpływasz wcześniej by spotkać się z inną i spić się w tawernie?
Jack gwałtownie zakrztusił się rumem, Will nerwowo chrząknęła próbując zatamować napad śmiechu, mojego krewnego dokumentnie zamurowało a ja, szeroko uśmiechnięta, oczekiwałam odpowiedzi. Doczekałam się jednak tylko obietnicy odłożenia rozmowy na później. Roześmiałam się na to, głośno i szczerze.
-Trzy razy to samo i raz lemoniada!-krzyknęłam do otyłej kelnerki wychylając się nieco zza parawanu.
Kiedy podano napoje przysunęłam wysoką szlanicę z cytrynowym napojem w stronę Jack'a.
-A mówiłeś, że lemoniady nie ma. Proszę, pij do woli. Zatem wznieśmy toast...-zaczęłam podnosząc naczynie.
-Za wolność!-podchwycił posiadacz oryginalnego napoju.
-Za dumę rodową!-krzyknęła jego nowo poznana krewniaczka.
-Za morze!-kontynuował skazany na wieczną żeglugę, niekoniecznie z samym sobą.
-Za życie bez zmartwień!-zakończyła ta, do której los w końcu się uśmiechnął.
Nastała chwila ciszy a potem powietrze w tawernie i na ulicy rozdarł gromki okrzyk: "Take what you can. Give nothin' back!"...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Time to celebarte - William

Wypiliśmy już pół butelki rumu, śmiejąc się i dowcipkując. Jednak korzystając z chwilowej wolności postanowiłam zadać jedno pytanie Jack'owi.
- Co my tutaj robimy? - starałam się przybrać stanowczy i poważny ton, co połowicznie mi się udało. Pirat westchnął.
- Jesteście pod wodzą amuletu. Poznałyście swoich przodków. Przeniosłyście się w czasie... Ile tutaj zostaniecie? Tego nie wiem. - odparł dobitnie mój przodek, a ja mu skinieniem głowy podziękowałam za wyjaśnienie.
- Jaka kolejna destynacja? - spytałam, gdy wypiłam jeszcze łyk rumu.
- Na razie trzeba to uczcić! - zakrzyknął Jack wypijając rum do dna. Roześmiałam się w duchu. Że akurat musiałam trafić na Jacka Sparrowa, pirata, któremu przede wszystkim chodzi o rum, potem o skarby, o dobro własne i o zwycięstwo. Jednak przecież w wielu historiach wykazał się inteligencją i wspaniałomyślnością. Choć teraz, gdy go poznałam bliżej nie byłam pewna, czy sam ich nie opowiadał. Jack miał znajomości. A wielu ludzi w tych czasach było naiwnych. Z opowieściami było jak domino. Popchnąłeś odpowiednią kostkę, reszta już poleciała, nie zważając na nic. Tak czy inaczej zaprzeczyć nie można było, że mój przodek nie był towarzyski i zabawny. Zresztą podobnie jak ja. W każdym razie Jack wstał i tłukąc pustą butelkę oznajmił:
- Ileż można tam się migdalić? Idziemy do tawerny - gdy to wypowiedział ruszył na pokład. Zastał tam rozmawiających Willa i Aleynę, zakrzyknął więc:
- Gotowi? - spytał najpierw i nie czekając na odpowiedź odparł - Tak? Świetnie. Trzeba to uczcić! Idziemy! - zarządził. Zobaczyłam jak Turner'owie spojrzeli po sobie zdziwieni. Ale nie sprzeciwiali się, jakby wiedzieli, że to i tak nic nie da. Tak się cieszyli, że mieli siebie. Niczym chłopak i dziewczyna, którzy właśnie się zakochali. Nie twierdzę, że to coś złego. Aleyna nie miała przecież ojca, a William mógłby jej go zastąpić. Nie, że rozumiałam jej dokładnie, bo nigdy w podobnej sytuacji nie byłam, ale wiedziałam, że potrzeba Aleynie właśnie takich chwil. Chwil w których, ktoś jej podaruje miłość, której nie miała. Doszliśmy w końcu do tawerny. Daleko to nie było. Przy wejściu powitał nas Kapitan Teague, grając na gitarze. Wywiązała się serdeczna rozmowa między moim przodkiem, a jego ojcem.
W końcu ruszyliśmy do stolika. Zasiedliśmy w takim, który został skryty za parawanem, odosobniony od innych. Jack zakrzyknął do kelnera:
- Cztery razy rum - uśmiechnął się do nas porozumiewawczo.
- Rum? - spytała Aleyna
- Owszem. Lemoniady tutaj nie dostaniesz - roześmiał się mój przodek.
- Ale...jestem niepełnoletnia - usiłowała wyjaśnić Jackowi to panna Turner.
- Słuchaj...ja w Twoim wieku to nie takie rzeczy robiłem - ponownie zaśmiał się kapitan Perły.
- Jack... - postarał się go udobruchać Will - nie chcemy obecnie wysłuchiwać tego co robiłeś, a czego nie - wyjaśnił, a ja się z moim imiennikiem idealnie zgadzałam.
- Skoro tak uważacie... - wzruszył ramionami Jack

czwartek, 4 lipca 2013

Bonds of blood - Aleyny


Podczas wywodu Jack’a stałam nonszalancko oparta łokciem o burtę. Zaciśniętą dłoń podłożyłam pod policzek. Cóż, trochę inaczej go sobie wyobrażałam. Ten wielki pirat z tawernianych legend okazał się zasłuchanym w swój głos oratorem. Nic nie wskazywało na tego człowieka, którego znałam z opowieści. No, może z wyjątkiem posiadanego statku ale to generalnie tyle. Dobrze, że chociaż „Perła” stanęła na wysokości zadania i prezentowała się tak, jak powinna. Mówiąc szczerze, teraz to nie zdziwiłabym się za bardzo, gdybym zobaczyła nie potężny żaglowiec a niepozorny ket. Słuchałam więc przysłowiowym jednym uchem jego przemowy, nie zwracając zbytniej uwagi na treść. Ułatwiłam mu tylko przyznanie się, że Will jest w istocie jego krewniaczką w prostej linii i przyklasnęłam rasem z załogą. Ktoś do mnie podszedł. Wysoki, obdarty i prócz drewnianego oka nie wyróżniającego się niczym szczególnym. Inny człowiek, zdaje się jego kompan, przyglądał się z dystansu.
-Hę…?-mruknęłam zwracając oczy w jego stronę.
-Krótka chwila wahania a potem niezbyt śmiałe pytanie.
-Dlaczego tak bez… werwy?
-Bo wiedziałam.-odparłam po czym przeniosłam wzrok z jego twarzy na niewiadomy punkt, gdzieś daleko.
Obecność drugiej osoby wyczułam dopiero po chwili. Okazał się nią kamrat mężczyzny, który zagadnął mnie wcześniej.
-Jak to „wiedziałaś”?-zapytał bezceremonialnie.
Westchnęłam teatralnie po czym odwróciłam się w ich stronę. Teraz stałam naprzeciw nich, łokciami i plecami wsparta o nadburcie.
-Normalnie. To dość oczywiste sądząc po nazwisku.
-Ty też masz związane z morzem nazwisko…-zauważył jeden z nich.
Roześmiałam się krótko acz serdecznie.
-Człowieku. Ilu znasz ludzi noszących nazwisko Sparrow?
Niższy, ten który doszedł później, próbował liczyć na palcach.
-Niewielu. –powiedziałam ale wyszło mi to dosyć niemrawo. 
Wzrok miałam utkwiony w mgle zasnuwającej horyzont. Zmrużyłam oczy by choć delikatnie wyostrzyć wzrok.
-Panienko… Wszystko w porządku?-głos któregoś z nich wyrwał mnie z zawieszenia.
-Tak, tak.-odparłam pospiesznie-Chyba może mi nie służy.-widząc ich przerażone miny, dodałam-Spokojnie, nie mam choroby morskiej. Za to zdaje się, że mam zwidy. Kontynuując, Sparrowów, choćbyś szukał, nie znajdziesz wielu. Natomiast do jakiego miasta nie popłyniesz, Turnerów znajdziesz przynajmniej trzech. Tyle w tym temacie.-zakończyłam.
Tymczasem Jack skończył już witać swoją krewną i znów zaczął mówić. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Lata spędzone na ukrywaniu się w ciasnych uliczkach i podsłuchiwaniu rozmów, które zdawały się mieć znaczenie wyostrzyły zmysły. Drewno stuknęło o drewno; szalupa przybiła do burty „Perły”. Potem ciche kroki na pokładzie. Drgnęłam i zacisnęłam palce na nadburciu niemal je sobie raniąc. Serce zaczęło kołatać się w mojej piersi, a ja rozpaczliwie zakazywałam ciału się odwrócić. Jakkolwiek rację miałam mówiąc, iż Turner jest nazwiskiem popularnym w Anglii lecz nie mogłam zaprzeczyć, iż jeden spośród nich niewątpliwie został zapamiętany przez wieki. Ten Turner, o którym opowieści były mi bajką do snu.
Ktoś ściągnął mi z głowy kapelusz, nie zwróciłam nawet specjlanej uwagi, kto to zrobił. Potem usłyszałam głos Jack’a
-Tak ci jest o wiele ładniej.
Poczułam pierwsze drzazgi zaczynające wbijać się w moje palce. Z wysiłkiem odwróciłam głowę. Wiem, jak wtedy wyglądałam. Jak obrażona mała dziewczynka, której nikt nie poświęca uwagi. Problem tkwi w tym, że ja chyba nie chciałam tej uwagi. Nie chciałam by ktoś zauważył moją obecność. Przemocą opanowałam drżenie. Spróbowałam usłyszeć choć strzępek rozmowy. Wychwyciłam, kiedy przedstawiała się moja towarzyszka a potem odezwał się przybysz, którego widoku chciałam uniknąć. Bałam się.
-William Turner
Dalej nie słuchałam. Poczułam się tak, jak dawno, dawno temu. Jak mała, spłoszona dziewczynka biegająca od cienia do cienia. Jak ktos, kto próbuje strząsnąć z siebie nawet powietrze. Jak człowiek, który nigdy nie może być pewny bezpieczeństwa. Jak dziecko przeciw któremu sprzysięgnął się cały świat. Jak istota niepewna każdej sekundy przyszłości…. 
Na gardle zacinsęła mi się obręcz uczucia, którego nie znałam. To było coś w rodzaju wstydu, ciekawości i przerażenia zarazem. Świadomie zarejestrowałam tylko słowa Jack’a „Zostawmy ich samych”, odgłosy wydawane prez zbiegającą załogę i dźwięk kroków Will, która właśnie schodziła na dół. Wkrótce pokład opustoszał a ja poczułam, że mój oddech znacząco przyspieszał. Dalej trwałam nieporuszona, z dłońmi zaciśniętymi na nadburciu i głową odwróconą w bok. Wiedziałam, że stoi tuż przedemną. A ja czułam się jak osaczone zwierzę, pozbawione możliwości ucieczki. Poczułam, że delikatnie odwraca moją głowę. Nie zapierałam się, dłużej nie odwlekłabym konfrontacji. Przejechałam po nim spojrzeniem. Wysoki, krawędź blizny dawała się dostrzec ponad skrawkiem koszuli, o ciemnych włosach. I jeszcze ciemniejszych oczach. Właśnie: oczy. Ciemne, nieprzeniknione a jednocześnie tak dobrze znane. Przyciągały moje spojrzenie, choć pragnęłam odwrócić wzrok. Cała jego postawa przyciągała. Był spokojny, opanowany, jakby wiedział co dalej się stanie. Jakby czekał właśnie na mnie. I tylko na mnie. Wtedy właśnie przeszył mnie chłod tego, co do mnie dotarło. Znałam te oczy. Oglądałam je każdego dnia w lustrze. To były moje oczy. ..
Zasłoniłam twarz dłońmi, poczułam łzy spływające między palcami, włosy spadły do przodu. Zaniosłam się spazmatycznym łkaniem. Ja nigdy nie miałam ojca, nie poznałam go. A jednak czułam, że on mógłby wypełnić pustkę po nim. 
-Nie… To jest niemożliwe…-szeptałam w malignie.
Wiedzona impulsem złożyłam głowę na piersi kapitana „Latającego Holendra”. Chwilę potem poczułam, że ktoś otula mnie ramieniem. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę kochana…

środa, 3 lipca 2013

Believe and you see - William

Nie powiem, że było mi obojętne to, że Jack najpierw zaczepił Aleyne nie mnie. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja zazdrość nie powinna być niczym pędzona. Jack Sparrow zrobił pozornie nie znaczny gest ręką. Załoga rozstąpiła się. Rozejrzałam się ruszyłam w stronę kapitana. Dopiero wtedy Jack spuścił wzrok patrząc się na mnie i położył swoją rękę na moim ramieniu.
- William Sparrow - powiedział - Czy nie zdawało ci się, że to przypadek? Dziewczyna o imieniu i nazwisku po sławnych pi...żeglarzach wychowuje się na morzu. Czy to nie przypadek, że nic nie wiadomo o partnerce Jacka Sparrowa i nic nie wiadomo o Twojej matce? Czyż to nie przypadek, że jacht nazywał się Midnight Storm? Nie uważasz, że nawiązuje on do Klątwy Czarnej Perły? - Jack mógłby rozwodzić się pewnie jeszcze w ten sposób długo, lecz ja mu przerwałam nie wzruszonym tonem:
- Nazywa się - wszyscy posłali mi pytające spojrzenia - Jacht nadal nazywa się - wyjaśniłam.
- Ma to po matce - szepnął kapitan odchylając się - W każdym razie dążyłem do tego, że.... - Jack musiał chyba poukładać sobie swoją wypowiedź
- Że? - spytała Aleyna. Na to kapitan położył swoje dłonie na moich ramionach.
- Że William Sparrow to moja potomkini - oznajmił. Załoga zaczęła coś szeptać. Kapitan przytulił mnie. A ja to odwzajemniłam, jednak po chwili przerwał. Rozumiałam to doskonale, również takie coś miałam. Starałam się unikać tych "uroczych momentów". Odsunęłam się więc i teraz stałam obok niego.
- Jednak nie tylko William zagościła na pokład naszego statku. Drugim gościem jest Aleyna... - zaczął swój wywód Sparrow. Jednak ponownie go nie dokończył, gdyż pewna postać właśnie weszła na statek. Gdy tylko to zrobiła, zawołała:
- Jack! Jack! Nic się nie zmieniłeś - powiedział, nie kto inny jak William Turner i zaczął biec do kapitana. W tym momencie, Jack zrobił coś niespodziewanego. Zerwał kapelusz z głowy Aleyny i nałożył go na głowę Turnera.
- Tak ci jest o wiele ładniej - skomentował tylko. William powitał Jacka jak to na przyjaciół przystało. To znaczy klepnął go mocno w ramię. Gibbsa pozdrowił serdecznym uściskiem ręki. A potem nadeszła pora na mnie.
- William Sparrow - przedstawiłam się
- William Turner. Po kim to imię? - zapytał.
- Emm...po panu - zarumieniłam się i skłoniłam nisko. Turner zmierzwił moje włosy, jak to robi się małym dzieciom i poklepał po plecach podobnie jak Jacka. Gdy zobaczyłam, że Aleyna robi się nieco zazdrosna, William podszedł do niej.
- Zostawmy ich samych - rozkazał kapitan Czarnej Perły. Załoga zbiegła z pokładu i pognała do pierwszej lepszej tawerny. Ja z Jackiem zeszliśmy pod pokład. Usiedliśmy w kajucie kapitańskiej. Mój przodek wyciągnął butelkę rumu z szafki i postawił ją na stole. Ja zajęłam miejsce na hamaku. Jack upił łyk z gwinta i wzniósł krótki toast:
- Za wolność - oznajmił i podał mi butelkę
- Za Perłę - odparłam i łyknęłam z gwinta. Zapadło niezręczne milczenie. Lecz przerwałam je, nurtującym mnie od początku pytaniem:
- Ojciec wiedział? - zapytałam. Jack bez słowa usiadł obok mnie. Odsłonił mój tatuaż, a potem swój.
- Kto prosił cię o ten tatuaż? - zapytał
- Ojciec - odparłam
- Wiedział. Sytuacja była bardzo podobna do Twojej tyle, że trwała niecałą  noc. Nie mieliśmy wiele czasu. Realia musiałem mu przedstawić szybko. I tak zrobiłem. Ojciec miał taki sam tatuaż jaki mam ja.  A Twój kazał Tobie zrobić na moją prośbę. Teraz wszyscy wiedzą, że płynie w Twoich żyłach krew Sparrow'ów - wyjaśnił mój przodek
- To dobrze czy źle? - zapytałam
- W oczach Kampanii Wschodnio-Indyjskiej? - zapytał Jack i łyknął sobie rumu po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Don't lie, when you said that dreams came true - Aleyna


Mężczyzna, który nas powitał niemal natychmiast został odwołany z powrotem. Nie mimo to mogę powiedzieć, że byłyśmy w jakikolwiek sposób zaniedbywane.
-Gibbs! Swoją osobą zasłaniasz paniom trap. Przesuń się.
Załogant zwany Gibbsem spojrzał z niezbyt mądrą miną w kierunku okrętu próbując dojrzeć adresata wypowiedzi. Doszłam jednak do wniosku, że prawdopodobnie zna nadawcę wypowiedzi.
-Sio!-rozległa się ponowna komenda.
Dopiero po tym okrzyku człowiek gwałtownie odsunął się, po czym wykonał niezbyt zgrabny ukłon wskazując jednocześnie trap. Spojrzałam odruchowo na Will, która zrobiła w tym momencie to samo. Jednocześnie wzruszyłyśmy też ramionami i wymieniłyśmy pełne wyczekiwania uśmiechy.
Dobre wychowanie, którym i tak nieczęsto zdarzało mi się popisywać, ustąpiło miejsca ciekawości. Na kładkę wkroczyłam pierwsza. Na pokładzie spotkałam się z cokolwiek mrukliwym przywitaniem załogi. Skinęłam więc tylko na to głową w tyleż uprzejmym, co sztucznym geście podziękowania. Chciałam rozejrzeć się po śródokręciu, chociażby pobieżnie, ale ktoś odwrócił moją uwagę okrzykiem:
-Ładny kapelusz.
Już, już miałam uśmiechnąć się szeroko i roześmiać ze szczęścia. W końcu sam Jack Sparrow, stojący aktualnie u steru, raczył pochwalić moje nakrycie głowy. Wtedy na pokład weszła Will, w towarzystwie szeptów załogi. Dziwne, że nie usłyszałam jej kroków, dudniących na trapie.
-Jack? To ty? Ta legendarna postać z opowieści ojca? - krzyknęła.
Nie, że miałam do niej żal o to, ale poczułam rozgoryczenie. Mi nie miał, kto opowiadać o krewnych. Ja wychowywałam się bez nich. Sierociniec to niełaskawe miejsce. Poczułam się w tej sytuacji niepotrzebna i nie na miejscu. Dotknęło mnie ukłucie zazdrości. To był jej dzień...

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odkładam wysłużone gęsie pióro koło kałamarza. Przecieram dłonią oczy. Nad arkuszami siedziałam juz od kilku godzin, wzrok zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Słabe światło ogarka świecy nie jest wystarczająco jasne, by swobodnie pisać. Wtedy wyczuwam obecność innej osoby. Przekręcam głowę. William stoi oparty wygodnie o ścianę kajuty. Odwracam się na krześle w jego kierunku.
-Jak długo tu stoisz?-pytam.
-Jakieś pięć minut. A ty?
-Jakieś parę godzin.-odpowiadam z nienagannym uśmiechem na ustach.
Chwila milczenia przetykana raz po raz skrzypieniem drewna. W końcu pada pytanie:
-Co robisz? Wzięłaś się na przeglądanie szpargałów "Holendra"? Jak ci się tak bardzo nudzi, to wynajdę dla ciebie bardziej produktywne zajęcie.
-Nie, jeszcze nie zwariowałam na tyle, żeby przejrzeć jakiekolwiek dokumenty z tego statku. Piszę coś w rodzaju kroniki czy pamiętnika.
-Piszesz przy tym świetle? Oczy ci wypali.-mówi, gdy po raz kolejny przecieram ręka powieki.
-Aha, zauważyłam.
Wzdycha i kręci głową w udawanej dezaprobacie. Wreszcie ciekawość bierze górę i Will podchodzi do niewielkiego stolika. Dotyka ręką skrawka arkusza jednak parzy nadal na mnie.
-Mogę przeczytać?
Kiwam głową i podsuwam mu kartkę. Czyta, nie komentując żadnego fragmentu. Odzywa się dopiero, gdy odłożył kartkę.
-Na prawdę byłaś aż tak rozczarowana, że mnie nie było?
-Nie mogę tak powiedzieć. Nie wiedziałam, ze się pojawisz później tak samo jak nie podejrzewałam pokrewieństwa. Zresztą, nie wiedziałam nawet, że istniejesz.
Kiwa głową ze zrozumieniem, po czym kładzie mi rękę na plecach dając do zrozumienia żebym wstała. Wstaje więc ustępując mu miejsca.
-Pozwól, że teraz ja coś napiszę.
Siadam na blacie stolika chcąc podpatrzeć jego działania. Moczy pióro po kilkakroć w atramencie, po czym stawia długą poziomą kreskę w poprzek arkusza i zaczyna pisać swoją wersje wydarzeń. Obserwuję litery płynące spod jego ręki. Gdybym go nie znała, nie uwierzyłabym, ze nigdy nie uczył się kaligrafii...

"Kobiety... Nawet, jeżeli coś się im zawczasu powie, potem i tak trzeba się wykłócać. Musiałem zdrowo przekonywać Elizabeth, że troszkę tego jedynego dnia może oddać innej. Nie wspominam nawet, jaka była jej reakcja, kiedy dowiedziała się, że mam spotkać się z kobietą. Moje tłumaczenia, że to przecież jeszcze dziecko, że to moja krewna, nie na wiele się zdały. Jednak, po ponad półtoragodzinnych pertraktacjach (oraz pod przymusem obietnicy, że przyślę posłańca z jakąkolwiek wiadomością) udało mi się nieco wcześniej odpłynąć. Musiałem sie spieszyć. Dzień nie trwa wiecznie a ja miałem tylko jeden do dyspozycji. To był zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy "Holender" pokazywał wszystkie swoje atuty i możliwości.
Ustawiono okręt w dryfie tuż poza granicą mgły, tak, by z brzegu było widać ledwie jego kontur. Cała załoga otrzymała surowy przykaz siedzenia cicho pod podkładem. Nie mówię, by chętnie się do tego zastosowali. Ja tymczasem spojrzałem na piramidę brunatnych żagli. Z pewnością to nie było wrażenie, kiedy z poziomu pokładu patrzyło się w górę na śnieżnobiałe ożaglowanie statków królewskiej floty czy kruczoczarne płótna "Perły" . Tak, z pewnością to nie było to. Jednak wiedziałem, że ten widok kocham bardziej niż każdy inny. I byłem ciekaw czy moja krewniaczka pokocha go tak samo..."

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Black Pearl - William

Wiatr najpierw nie pozorny niby lekka bryza. Nawet jakiś 5-cio latek poradziłby sobie z denną optymistką przy takim wietrze. Ale potem zaczęła się zrywać wichura. Naszą łódką trzęsło. Amulet wpadł do wody. Nie wiem jakim sposobem, ale zamiast zatonąć rozpłynął się oślepiając nas białym światłem. I wtedy chyba straciłam przytomność. Coś jakby odrzuciło mnie do tyłu. A potem czułam tylko, że spadam. Aż w końcu obudziłam się leżąc nie na bezludnej wyspie jak oczekiwałam czy czymś podobnym tylko na pomoście w dokach. Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby miasto było usiane szklanymi wieżowcami. Ludzie przejawialiby się garniturach, błyszczących markowych sukienkach, legginsach, podartych jeansach, luźnych bluzach z jakimiś przekleństwami. A do pomostu mogłyby być przymocowane wypasione motorówki czy jachty. Lecz żadna z tych rzeczy nie istniała. Nie musiałam się długo zastanawiać gdzie jestem. To było oczywiste. Miasto było stylizowane na XVIII wieczne lub w tym wieku się nawet znajdowało. Jak się tu znalazłam nie wiem. Wstałam spojrzałam na siebie. Miałam brązowe spodnie, skórzane buty luźną koszulę. A obok mnie leżały dwie chusty jakby podarowane. Jedną owinęłam sobie nadgarstek. A z drugą zastanawiałam się co począć. Jednak wtedy ocknęła się Aleyna. Ubrana była podobnie, lecz w ciemniejszych odcieniach. A jej głowę ozdabiał kapelusz z piórem. Nie najgorszy, ba nawet całkiem ładny. Jednak nie to skupiło moją uwagę. Aleyna ubiegła mnie i wskazała nieznacznym ruchem ręki przed siebie.
- Co do cholery...? - zaczęła. Jednak urwała gdyż ze statku wyszedł mężczyzna mniej - więcej w średnim wieku. Trochę zaniedbany. Miał jasne brwi, cienkie, zaczesane do tyłu włosy oraz siwe bokobrody zakrywające znaczną część policzków. W okół szyi miał przewiązany jasny kawałek płótna, a na koszuli, podobnej w kroju do mojej lecz bardziej sponiewieranej, zarzucił niebieską kamizelkę z obszernymi guzikami. Przez ramie miał przewieszoną sakwę, a w pasie kilka związanych fragmentów materiału. Między nimi pistolet, a na nich jeszcze rzemyk. Miał podarte, jasne spodnie i bose stopy. Jednak na jego twarzy gościł przyjazny uśmiech. Nie przejęła bym się nim gdyby nie kroczył on w naszą stronę. Gdy od nas dzieliło go parę kroków przystanął.
- Co tutaj robią panienki? - zapytał.
- Ehmmm... nic konkretnego - zdobyłam się na odwagę i odpowiedziałam zmieszana. Nad naszymi głowami koło zatoczyła papuga. Niebieska papuga prawdopodobnie z jakiś ciepłych krajów. Odezwała się skrzeczącym głosem:
- Dwoje rozbitków. Dwoje rozbitków.
- Jestem Joshamee Gibbs - powiedział teraz uroczyście osobnik.

Back to the past - Aleyna

Nie rozumiem poglądów moich opiekunów. Skoro budynek przytułku znajduje się nad samych brzegiem, to, po jakiego, wysyłać mnie na obóz żeglarski. Jakbym była jakąś wyświechtaną panienką, pff... No, ale nic, pozostawało spakować manatki, przypasać klingę, ( na którą opiekunki i tak już patrzyły wilczym okiem) i zbierać się na pociąg.
Domek, rzecz jasna, dwuosobowy. A jak! Jeżeli coś ma się walić, to niech wali się od razu wszystko. Będzie mnie roboty przy sprzątaniu... Nie bawiąc się w pukanie czy inne tego typu ceregiele wparadowałam do budyneczku gdzie, ku mojemu ogólnemu niezadowoleniu, zastałam drugą dziewczynę. Właśnie wypakowywała swoje rzeczy, kiedy spod skrawka koszulki wysunął się jej wisiorek. Rozmowa była krótka i konkretna, wzbogacona sztucznym uśmiechem dla potrzymania tematu. Cóż, nie wyszło. Wspaniałomyślna dyrekcja ośrodka zwołała zbiórkę porządkową. Nazwij mnie kłamcą, jeżeli cokolwiek z tego pamiętam. Tak to jest, jeśli ktoś cos mówi a tym robisz wszystko tylko nie słuchasz go. Koniec oratorium przyjęłam, więc ze szczerą ulgą.
Z wyraźnie znudzoną miną dowlokłam sie do domku. Tam zauważyłam parę drobnych, acz jednak dla wprawnego obserwatora ważnych szczegółów. Mianowicie dziewczyna, z którą dzieliłam kwaterę była przynajmniej o rok starsza (Nie przejęłam się tym zbytnio. Jeżeli zacznie cokolwiek na ten temat przebąkiwać, odpłacę sie pięknym za nadobne). Znamionowała to butelka rumu niezbyt starannie schowana pod łóżkiem. Uśmiechnęłam się z przekąsem: jeżeli będzie chciała cos przede mną ukryć to musi się bardzie starać. Kolejnym ciekawych znaleziskiem była pochwa z mieczem czy też szpadą. Już, już chciałam podejść i pooglądać ostrze, ale moja towarzyszka ten akurat moment wybrałaby wejść do pokoju. Stłumiłam westchnienie rozgoryczenia. William, bo tak też zwana była moja współlokatorka, spróbowała zagaić jakąś czczą pogawędkę. Cóż, czemu nie, ale brudy wywleka się lepiej na świeżym powietrzu toteż, na moją wyraźną prośbę, udaliśmy się na pomost. A gwoli ścisłości-na łódkę przy pomoście. A żeby sprawiedliwości stało się zadość-odcumowaną.
To była magiczna noc. Księżyc stał w pełni, zefir przyjemnie pieścił twarz. William postanowiła oczywiście wykorzystać sytuację by dostać się do swojego trunku. Jeszcze trochę i zaczęłabym myśleć, ze jest uzależniona... Moją uwagę odwróciło natomiast coś zupełnie innego. Nasza mała łupinka przechyliła się delikatnie na jedną burtę. Nic specjalnego, jakby się niektórzy mogli spodziewać. Wszystko by grało, ale nie tutaj... Byłyśmy na jakimś jeziorze czy zatoczce, nie morzu. To nie powinno być fal przy niemal bezwietrznej pogodzie. Rzuciłam Will krótkie spojrzenie. Z jej oczu wyczytałam, że też to poczuła i nurtują ją podobne myśli. Rzuciłyśmy się nerwowo w kierunku bomu i zawieszonego a nim medalionu. Lśnił białym światłem.
To, co działo się dalej jest wyjątkowo trudne dla mnie do opisania. Jeżeli chcecie wiedzieć więcej-spytajcie pannę Sparrow. Być może ona pamięta więcej szczegółów. Jeżeli chodzi o mnie, to wszystko było za szybko. Najpierw oślepiający blask, potem strata gruntu pod nogami, chwila nieprzytomności a potem zorientowałyśmy się, że już nami nie kołysze, nie siedzimy w treningowej omedze. Stałyśmy na kei w jakimś XVIII-wiecznym mieście. Potrząsnęłam głową odganiając resztki mroku. Spojrzałam pytająco na Will, ale zamiast zatrzymać wzrok na jej oczach omiotłam ją spojrzeniem. O dziwo, nie wyróżniała się z tłumu. Prosta, lekko luźna koszula, spodnie i skórzane buty. Na nadgarstku zawiązana lekko przybrudzona chusta. Drugą trzymała w ręce chyba nie za bardzo wiedząc, co z nią począć. Spojrzałam na swój przyodziewek. Podobny, lecz w nieco ciemniejszej tonacji oraz z dodatkiem, którego się niespodziewałam. Moją głowę zdobił kapelusz z piórem, a ja ze wszystkich sił postarałam się ukryć zaskoczenie. Dopiero po dobrej chwili przyszło mi na myśl, żeby spojrzeć przed siebie. Widok, który ukazał się moim oczom przerastał wszelkie wyobrażenia. Jasne, wiedziałam, co mam przed sobą. Wiedziałam, kto stoi na mostu. Tylko, jakie licho przywiodło przed moje oczy legendarną Czarną Perłę...?

niedziela, 16 czerwca 2013

Beginning of a journey - William



Pojechałam na obóz żeglarski. Przydzielono mnie do domku. Ładnego. Na plaży blisko morza. Ale zmartwiła mnie jedna rzecz...domek był dwuosobowy. Nie miałam zamiaru dzielić go z jakąś zadufaną w sobie dziewczyną. Lecz zawsze stawiałam na improwizację. 'Zobaczymy później' pomyślałam i zaczęłam się rozpakowywać. Nigdy nie byłam zbyt wylewna dla nie znajomych. Wolałam zatapiać moje myśli w rumie. Właśnie wyciągałam jego butelkę, ale usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Szybkim ruchem ręki zrzuciłam butelkę pod łóżko. 
- Witaj. Jestem Aleyna. Wygląda na to, że będziemy musiały dzielić ze sobą domek - powiedziała stojąca w progu dziewczyna  spokojnym, ale i stanowczym tonem. Najwyraźniej również nie była zbyt wylewna. Zaczęłam więc rozpakowywać się dalej. Podnosząc butelkę zza mojej koszulki wysunął się złoty amulet. 
Piracki amulet. Dostałam go od ojca, gdy wyjeżdżałam na ten obóz. Wiedziałam jakie ma znaczenie na morzu. Znałam dokładnie wszystkie legendy o nim, jak i o jego właścicielu. Legendarnym właścicielu o identycznym nazwisku jak ja. Lecz najwyraźniej moja współlokatorka, również zauważyła fakt posiadania tego przedmiotu. 
- Skąd go masz? - zapytała podejrzliwie 
- Dostałam od ojca - odparłam tajemniczo
- Nie udawaj, że nie wiesz - zaczęła Aleyna z uśmiechem na ustach
- Widzę, że ty też wiesz - zaśmiałam się. Aleyna wbrew moim obawom wydała mi się miłą dziewczyną. Również tajemniczą i nie zbyt wylewną jak ja. Gdy skończyłam się pakować wyszłyśmy na zbiórkę. Dyrektor coś przynudzał o ciszy nocnej. Ja zamiast słuchać rozglądałam się po miejscu. Do molo były przycumowane łódki. Dwu osobowe coś w stylu Omegi. Najzwyklejsza łódka do ćwiczeń. Nie wiem po co matka mnie tutaj wysłała. Z ojcem wychowałam się na jachcie. Nie potrzebna była mi wiedza o węzłach żeglarskich. A już na pewno nie przynudzanie o teorii. Po co w praktyce przyda nam się kółko z wiatrami? Nie lepiej od razu wskazać je na łódce? Nikt przecież nie usiądzie i nie zacznie rysować martwych punktów. Albo komu przyda się w praktyce nazwa węzła? Żaden kapitan nie poprosi cię " Przycumuj łódkę wyblinką czy-jak-to-tam-się-nazywa" rozkaże ci " Przycumuj łódź". Te obozy naprawdę nie mają sensu. W końcu zanudzanie o zasadach skończyło się i wszyscy się rozeszli do domków. Usiadłam na łóżku i wypiłam łyk rumu. Skierowałam butelkę w stronę Aleyny. 
- Nie piję. Jeszcze nie mogę - odmówiła
- Ahh... - uśmiechnęłam się przepraszająco. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu. W końcu Aleyna oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu:
- Chodźmy na pomost - Zgodziłam się, narzuciłam na siebie brązowy płaszcz i wyszłam. 
- Chcesz się wyprawić łódką? - spytałam z błyskiem w oku. 
- Księżyc jest w pełni. Według legend była to magiczna noc - uśmiechneła się Aleyna
- Noc w której bariery przestawały istnieć - dodałam. Jak postanowiłyśmy taki i zrobiłyśmy. Aleyna odcumowała łódkę, a ja zajęłam miejsce za sterem. Wiatr rozwiał mi włosy. Uwielbiałam to uczucie. I zapach. Zapach wypływania. Wypływania w morze. Aczkolwiek tutaj byliśmy bardziej w jeziorze czu zatoce połączonej z morzem. Ale zawsze to coś. Księżyc rzeczywiście miał w sobie coś magicznego. Spojrzałam na amulet. Lekko srebrzył się dając odpowiednie światło. Zawiesiłam go więc na bomie, aby jego delikatna łuna oświetlała nam drogę. 
- Podaj rum - rozkazałam
- Sterujesz - przypomniała mi Aleyna
- Od kilku łyków jeszcze nikomu się nic nie stało - machnęłam ręką. Ale Aleyna nadal nie chciała mi podać rumu. Postanowiłam więc nie robić zwrotów, przez dłuższy czas. Liczyłam, że wiatr się nie zmieni. Dzieki temu łódka płynęłaby tak wolno, że spokojnie mogłambym pójść po rum. Tak też i zrobiłam. A moj plan idealnie się sprawdził. Wyciągnęłam butelkę rumu i wróciłam do steru. Natychmiastowo wykonałam zwrot, rozkazując wpuścić foka w pełny łopot. Zwrot udał się. Lecz przyznaje, nie obyło się bez lekkiego zmoczenia. Ale przy tm co przeżywałam na Midnight Storm było to niczym lekka bryza, pare kropelek. Odkorkowałam rum. Zawsze robiłam to w ten sam piracki sposób. Wzięłam korek między zęby i odchylając głowę do tyłu wyciągnełam go, a sam korek wyrzuciłam za burtę spluwając przy tym. Upiłam dość spory łyk.