poniedziałek, 24 czerwca 2013

Don't lie, when you said that dreams came true - Aleyna


Mężczyzna, który nas powitał niemal natychmiast został odwołany z powrotem. Nie mimo to mogę powiedzieć, że byłyśmy w jakikolwiek sposób zaniedbywane.
-Gibbs! Swoją osobą zasłaniasz paniom trap. Przesuń się.
Załogant zwany Gibbsem spojrzał z niezbyt mądrą miną w kierunku okrętu próbując dojrzeć adresata wypowiedzi. Doszłam jednak do wniosku, że prawdopodobnie zna nadawcę wypowiedzi.
-Sio!-rozległa się ponowna komenda.
Dopiero po tym okrzyku człowiek gwałtownie odsunął się, po czym wykonał niezbyt zgrabny ukłon wskazując jednocześnie trap. Spojrzałam odruchowo na Will, która zrobiła w tym momencie to samo. Jednocześnie wzruszyłyśmy też ramionami i wymieniłyśmy pełne wyczekiwania uśmiechy.
Dobre wychowanie, którym i tak nieczęsto zdarzało mi się popisywać, ustąpiło miejsca ciekawości. Na kładkę wkroczyłam pierwsza. Na pokładzie spotkałam się z cokolwiek mrukliwym przywitaniem załogi. Skinęłam więc tylko na to głową w tyleż uprzejmym, co sztucznym geście podziękowania. Chciałam rozejrzeć się po śródokręciu, chociażby pobieżnie, ale ktoś odwrócił moją uwagę okrzykiem:
-Ładny kapelusz.
Już, już miałam uśmiechnąć się szeroko i roześmiać ze szczęścia. W końcu sam Jack Sparrow, stojący aktualnie u steru, raczył pochwalić moje nakrycie głowy. Wtedy na pokład weszła Will, w towarzystwie szeptów załogi. Dziwne, że nie usłyszałam jej kroków, dudniących na trapie.
-Jack? To ty? Ta legendarna postać z opowieści ojca? - krzyknęła.
Nie, że miałam do niej żal o to, ale poczułam rozgoryczenie. Mi nie miał, kto opowiadać o krewnych. Ja wychowywałam się bez nich. Sierociniec to niełaskawe miejsce. Poczułam się w tej sytuacji niepotrzebna i nie na miejscu. Dotknęło mnie ukłucie zazdrości. To był jej dzień...

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Odkładam wysłużone gęsie pióro koło kałamarza. Przecieram dłonią oczy. Nad arkuszami siedziałam juz od kilku godzin, wzrok zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Słabe światło ogarka świecy nie jest wystarczająco jasne, by swobodnie pisać. Wtedy wyczuwam obecność innej osoby. Przekręcam głowę. William stoi oparty wygodnie o ścianę kajuty. Odwracam się na krześle w jego kierunku.
-Jak długo tu stoisz?-pytam.
-Jakieś pięć minut. A ty?
-Jakieś parę godzin.-odpowiadam z nienagannym uśmiechem na ustach.
Chwila milczenia przetykana raz po raz skrzypieniem drewna. W końcu pada pytanie:
-Co robisz? Wzięłaś się na przeglądanie szpargałów "Holendra"? Jak ci się tak bardzo nudzi, to wynajdę dla ciebie bardziej produktywne zajęcie.
-Nie, jeszcze nie zwariowałam na tyle, żeby przejrzeć jakiekolwiek dokumenty z tego statku. Piszę coś w rodzaju kroniki czy pamiętnika.
-Piszesz przy tym świetle? Oczy ci wypali.-mówi, gdy po raz kolejny przecieram ręka powieki.
-Aha, zauważyłam.
Wzdycha i kręci głową w udawanej dezaprobacie. Wreszcie ciekawość bierze górę i Will podchodzi do niewielkiego stolika. Dotyka ręką skrawka arkusza jednak parzy nadal na mnie.
-Mogę przeczytać?
Kiwam głową i podsuwam mu kartkę. Czyta, nie komentując żadnego fragmentu. Odzywa się dopiero, gdy odłożył kartkę.
-Na prawdę byłaś aż tak rozczarowana, że mnie nie było?
-Nie mogę tak powiedzieć. Nie wiedziałam, ze się pojawisz później tak samo jak nie podejrzewałam pokrewieństwa. Zresztą, nie wiedziałam nawet, że istniejesz.
Kiwa głową ze zrozumieniem, po czym kładzie mi rękę na plecach dając do zrozumienia żebym wstała. Wstaje więc ustępując mu miejsca.
-Pozwól, że teraz ja coś napiszę.
Siadam na blacie stolika chcąc podpatrzeć jego działania. Moczy pióro po kilkakroć w atramencie, po czym stawia długą poziomą kreskę w poprzek arkusza i zaczyna pisać swoją wersje wydarzeń. Obserwuję litery płynące spod jego ręki. Gdybym go nie znała, nie uwierzyłabym, ze nigdy nie uczył się kaligrafii...

"Kobiety... Nawet, jeżeli coś się im zawczasu powie, potem i tak trzeba się wykłócać. Musiałem zdrowo przekonywać Elizabeth, że troszkę tego jedynego dnia może oddać innej. Nie wspominam nawet, jaka była jej reakcja, kiedy dowiedziała się, że mam spotkać się z kobietą. Moje tłumaczenia, że to przecież jeszcze dziecko, że to moja krewna, nie na wiele się zdały. Jednak, po ponad półtoragodzinnych pertraktacjach (oraz pod przymusem obietnicy, że przyślę posłańca z jakąkolwiek wiadomością) udało mi się nieco wcześniej odpłynąć. Musiałem sie spieszyć. Dzień nie trwa wiecznie a ja miałem tylko jeden do dyspozycji. To był zdecydowanie jeden z tych dni, kiedy "Holender" pokazywał wszystkie swoje atuty i możliwości.
Ustawiono okręt w dryfie tuż poza granicą mgły, tak, by z brzegu było widać ledwie jego kontur. Cała załoga otrzymała surowy przykaz siedzenia cicho pod podkładem. Nie mówię, by chętnie się do tego zastosowali. Ja tymczasem spojrzałem na piramidę brunatnych żagli. Z pewnością to nie było wrażenie, kiedy z poziomu pokładu patrzyło się w górę na śnieżnobiałe ożaglowanie statków królewskiej floty czy kruczoczarne płótna "Perły" . Tak, z pewnością to nie było to. Jednak wiedziałem, że ten widok kocham bardziej niż każdy inny. I byłem ciekaw czy moja krewniaczka pokocha go tak samo..."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz