czwartek, 25 lipca 2013

Cause you live once - Aleyna


Kilka razy wzięłam głęboki wdech, niemal parząc się własnym oddechem. Nie podnosiłam jednak głowy, a już tym bardziej nie odzywałam się. Nie byłam pewna swojego głosu, w ogóle. Pytanie, które zadał Will dotarło do mnie jakby z opóźnieniem.
-Nieczęsto płaczesz, co?
Spojrzałam na niego, otarłam wierzchem dłoni twarz i odpowiedziałam:
-Teraz już nie. Kiedy byłam mała, zdarzało mi się to dosyć często. Wychowywałam się w sierocińcu.-ku mojemu zadowoleniu głos na szczęście nie zawiódł.
-Niezbyt miła perspektywa.
-A żebyś wiedział, żebyś wiedział.-stwierdziłam już nieco luźniej, odrzucając włosy z twarzy-Przepraszam za tamto. Trochę mnie poniosło... Coś mi się dzieje i medyk w razie czego może to potwierdzić. Mam nawet zwidy. Widzę statki z mgły.-zaśmiałam sie krótko.
-Spokojnie. Każdy potrzebuje się czasem wypłakać. A twoja zwida jest w istocie "Latającym Holendrem" więc dopóki nie boisz się śmierci w zasadzie wszystko gra-stwierdził z uśmiechem oddając mi kapelusz.
Odsunął się krok i zlustrował mnie spojrzeniem. Dopiero wtedy zorientowałam się, że muszę minimalnie unieść wzrok by spojrzeć w jago oczy. Było to dla mnie nowe. Zawsze byłam wyższa niż przeciętni ludzie.
-Ty ładniej w nim wyglądasz.
Wzruszyłam ramionami, a uśmiech mimowolnie wypełznął na moją twarz. "Mała rzecz a cieszy"-pomyślałam. I tą akurat chwilę wybrał Jack by pojawić się z "propozycją nie do odrzucenia w teorii i w praktyce". Czyli, prościej mówiąc zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, że idzemy do tawerny. Spojrzałam na Willa z cieniem pozytywnego zdziwienia w oczach. Ten rozłożył ręce w geście bezradności i puścił mnie przed siebie.
Podczas drogi zatłoczonymi, gwarnymi uliczkami miasta, z ramieniem Williama Turnera na swoich barkach, z pierwszą przyjaciółką u boku poczułam, że uczucie zazdrości wobec panny Sparrow zaczęło znikać. Zastanawiałam się, po kiego, tak bardzo uwrażliwiłam się na tym punkcie. Zniknęło też rozcarowanie Jack'iem. Dopiero w tawernie pokazał swoje prawdziwe 'ja'. Cóż, jak widać przodek Will nie miał głowy do niuansów genealogiczych i tyle. Zresztą, teraz niespecjalnie się tym przejmowałam. Po prostu cieszyłam się ich towarzystwem. Wszystkich razem i każdego z osobna. Taaak, towarzystwem i kolejką postawioną prez Jack'a. Nagle mój wiek przestał być taki porażająco ważny...
Rozmowa biegła gładko i szybko zmieniała swoje tory. Miło rozprawiało się o wszystkim (czyli w zasadzie niczym) w tak doborowych towarzystwie. Raz po raz śmiałam się w głos nie przejmując się spojrzeniemi innych.
-Mam dwa niedyskretne pytania, Will..-zaczęłam.
-Tak?-dwie pary oczu swróciły się w moją stronę.
Zaśmiałam się. Po raz kolejny już tego wieczoru.
-Będę musiała wymyślić, jak was wołać. W każdym razie w tym wypadku chodziło mi o tego Willa, a nie tą Will.
Mój krewniak skinął zachęcająco głową. Chyba nie spodziewał się jeszcze, jak bardzo wpadł.
-Gdzie twój ojciec? Wiem, że służy pod tobą na "Holendrze". Nie przyszedł razem z tobą?
Zdziwiona byłam, że Will tak gładko znalazł odpowiedź.
-Nie, został. Powiedzmy, że odkąd poznał Elizabeth nie przepada za towarzystwem kobiet. Ponad to chyba wziął sobie na punkt honoru wcale nie schodzić z pokładu.
Kiwnęłam głową usatysfakcjonowana. Lecz, jak zapowiadałam pytania miały paść dwa. A ja miałam iście szatański plan. Z niewinną miną wyszczebiotałąm:
-A jak sławetna Elizabeth Swann...tfu! Turner, zareagowała na wieść, że odpływasz wcześniej by spotkać się z inną i spić się w tawernie?
Jack gwałtownie zakrztusił się rumem, Will nerwowo chrząknęła próbując zatamować napad śmiechu, mojego krewnego dokumentnie zamurowało a ja, szeroko uśmiechnięta, oczekiwałam odpowiedzi. Doczekałam się jednak tylko obietnicy odłożenia rozmowy na później. Roześmiałam się na to, głośno i szczerze.
-Trzy razy to samo i raz lemoniada!-krzyknęłam do otyłej kelnerki wychylając się nieco zza parawanu.
Kiedy podano napoje przysunęłam wysoką szlanicę z cytrynowym napojem w stronę Jack'a.
-A mówiłeś, że lemoniady nie ma. Proszę, pij do woli. Zatem wznieśmy toast...-zaczęłam podnosząc naczynie.
-Za wolność!-podchwycił posiadacz oryginalnego napoju.
-Za dumę rodową!-krzyknęła jego nowo poznana krewniaczka.
-Za morze!-kontynuował skazany na wieczną żeglugę, niekoniecznie z samym sobą.
-Za życie bez zmartwień!-zakończyła ta, do której los w końcu się uśmiechnął.
Nastała chwila ciszy a potem powietrze w tawernie i na ulicy rozdarł gromki okrzyk: "Take what you can. Give nothin' back!"...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Time to celebarte - William

Wypiliśmy już pół butelki rumu, śmiejąc się i dowcipkując. Jednak korzystając z chwilowej wolności postanowiłam zadać jedno pytanie Jack'owi.
- Co my tutaj robimy? - starałam się przybrać stanowczy i poważny ton, co połowicznie mi się udało. Pirat westchnął.
- Jesteście pod wodzą amuletu. Poznałyście swoich przodków. Przeniosłyście się w czasie... Ile tutaj zostaniecie? Tego nie wiem. - odparł dobitnie mój przodek, a ja mu skinieniem głowy podziękowałam za wyjaśnienie.
- Jaka kolejna destynacja? - spytałam, gdy wypiłam jeszcze łyk rumu.
- Na razie trzeba to uczcić! - zakrzyknął Jack wypijając rum do dna. Roześmiałam się w duchu. Że akurat musiałam trafić na Jacka Sparrowa, pirata, któremu przede wszystkim chodzi o rum, potem o skarby, o dobro własne i o zwycięstwo. Jednak przecież w wielu historiach wykazał się inteligencją i wspaniałomyślnością. Choć teraz, gdy go poznałam bliżej nie byłam pewna, czy sam ich nie opowiadał. Jack miał znajomości. A wielu ludzi w tych czasach było naiwnych. Z opowieściami było jak domino. Popchnąłeś odpowiednią kostkę, reszta już poleciała, nie zważając na nic. Tak czy inaczej zaprzeczyć nie można było, że mój przodek nie był towarzyski i zabawny. Zresztą podobnie jak ja. W każdym razie Jack wstał i tłukąc pustą butelkę oznajmił:
- Ileż można tam się migdalić? Idziemy do tawerny - gdy to wypowiedział ruszył na pokład. Zastał tam rozmawiających Willa i Aleynę, zakrzyknął więc:
- Gotowi? - spytał najpierw i nie czekając na odpowiedź odparł - Tak? Świetnie. Trzeba to uczcić! Idziemy! - zarządził. Zobaczyłam jak Turner'owie spojrzeli po sobie zdziwieni. Ale nie sprzeciwiali się, jakby wiedzieli, że to i tak nic nie da. Tak się cieszyli, że mieli siebie. Niczym chłopak i dziewczyna, którzy właśnie się zakochali. Nie twierdzę, że to coś złego. Aleyna nie miała przecież ojca, a William mógłby jej go zastąpić. Nie, że rozumiałam jej dokładnie, bo nigdy w podobnej sytuacji nie byłam, ale wiedziałam, że potrzeba Aleynie właśnie takich chwil. Chwil w których, ktoś jej podaruje miłość, której nie miała. Doszliśmy w końcu do tawerny. Daleko to nie było. Przy wejściu powitał nas Kapitan Teague, grając na gitarze. Wywiązała się serdeczna rozmowa między moim przodkiem, a jego ojcem.
W końcu ruszyliśmy do stolika. Zasiedliśmy w takim, który został skryty za parawanem, odosobniony od innych. Jack zakrzyknął do kelnera:
- Cztery razy rum - uśmiechnął się do nas porozumiewawczo.
- Rum? - spytała Aleyna
- Owszem. Lemoniady tutaj nie dostaniesz - roześmiał się mój przodek.
- Ale...jestem niepełnoletnia - usiłowała wyjaśnić Jackowi to panna Turner.
- Słuchaj...ja w Twoim wieku to nie takie rzeczy robiłem - ponownie zaśmiał się kapitan Perły.
- Jack... - postarał się go udobruchać Will - nie chcemy obecnie wysłuchiwać tego co robiłeś, a czego nie - wyjaśnił, a ja się z moim imiennikiem idealnie zgadzałam.
- Skoro tak uważacie... - wzruszył ramionami Jack

czwartek, 4 lipca 2013

Bonds of blood - Aleyny


Podczas wywodu Jack’a stałam nonszalancko oparta łokciem o burtę. Zaciśniętą dłoń podłożyłam pod policzek. Cóż, trochę inaczej go sobie wyobrażałam. Ten wielki pirat z tawernianych legend okazał się zasłuchanym w swój głos oratorem. Nic nie wskazywało na tego człowieka, którego znałam z opowieści. No, może z wyjątkiem posiadanego statku ale to generalnie tyle. Dobrze, że chociaż „Perła” stanęła na wysokości zadania i prezentowała się tak, jak powinna. Mówiąc szczerze, teraz to nie zdziwiłabym się za bardzo, gdybym zobaczyła nie potężny żaglowiec a niepozorny ket. Słuchałam więc przysłowiowym jednym uchem jego przemowy, nie zwracając zbytniej uwagi na treść. Ułatwiłam mu tylko przyznanie się, że Will jest w istocie jego krewniaczką w prostej linii i przyklasnęłam rasem z załogą. Ktoś do mnie podszedł. Wysoki, obdarty i prócz drewnianego oka nie wyróżniającego się niczym szczególnym. Inny człowiek, zdaje się jego kompan, przyglądał się z dystansu.
-Hę…?-mruknęłam zwracając oczy w jego stronę.
-Krótka chwila wahania a potem niezbyt śmiałe pytanie.
-Dlaczego tak bez… werwy?
-Bo wiedziałam.-odparłam po czym przeniosłam wzrok z jego twarzy na niewiadomy punkt, gdzieś daleko.
Obecność drugiej osoby wyczułam dopiero po chwili. Okazał się nią kamrat mężczyzny, który zagadnął mnie wcześniej.
-Jak to „wiedziałaś”?-zapytał bezceremonialnie.
Westchnęłam teatralnie po czym odwróciłam się w ich stronę. Teraz stałam naprzeciw nich, łokciami i plecami wsparta o nadburcie.
-Normalnie. To dość oczywiste sądząc po nazwisku.
-Ty też masz związane z morzem nazwisko…-zauważył jeden z nich.
Roześmiałam się krótko acz serdecznie.
-Człowieku. Ilu znasz ludzi noszących nazwisko Sparrow?
Niższy, ten który doszedł później, próbował liczyć na palcach.
-Niewielu. –powiedziałam ale wyszło mi to dosyć niemrawo. 
Wzrok miałam utkwiony w mgle zasnuwającej horyzont. Zmrużyłam oczy by choć delikatnie wyostrzyć wzrok.
-Panienko… Wszystko w porządku?-głos któregoś z nich wyrwał mnie z zawieszenia.
-Tak, tak.-odparłam pospiesznie-Chyba może mi nie służy.-widząc ich przerażone miny, dodałam-Spokojnie, nie mam choroby morskiej. Za to zdaje się, że mam zwidy. Kontynuując, Sparrowów, choćbyś szukał, nie znajdziesz wielu. Natomiast do jakiego miasta nie popłyniesz, Turnerów znajdziesz przynajmniej trzech. Tyle w tym temacie.-zakończyłam.
Tymczasem Jack skończył już witać swoją krewną i znów zaczął mówić. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Lata spędzone na ukrywaniu się w ciasnych uliczkach i podsłuchiwaniu rozmów, które zdawały się mieć znaczenie wyostrzyły zmysły. Drewno stuknęło o drewno; szalupa przybiła do burty „Perły”. Potem ciche kroki na pokładzie. Drgnęłam i zacisnęłam palce na nadburciu niemal je sobie raniąc. Serce zaczęło kołatać się w mojej piersi, a ja rozpaczliwie zakazywałam ciału się odwrócić. Jakkolwiek rację miałam mówiąc, iż Turner jest nazwiskiem popularnym w Anglii lecz nie mogłam zaprzeczyć, iż jeden spośród nich niewątpliwie został zapamiętany przez wieki. Ten Turner, o którym opowieści były mi bajką do snu.
Ktoś ściągnął mi z głowy kapelusz, nie zwróciłam nawet specjlanej uwagi, kto to zrobił. Potem usłyszałam głos Jack’a
-Tak ci jest o wiele ładniej.
Poczułam pierwsze drzazgi zaczynające wbijać się w moje palce. Z wysiłkiem odwróciłam głowę. Wiem, jak wtedy wyglądałam. Jak obrażona mała dziewczynka, której nikt nie poświęca uwagi. Problem tkwi w tym, że ja chyba nie chciałam tej uwagi. Nie chciałam by ktoś zauważył moją obecność. Przemocą opanowałam drżenie. Spróbowałam usłyszeć choć strzępek rozmowy. Wychwyciłam, kiedy przedstawiała się moja towarzyszka a potem odezwał się przybysz, którego widoku chciałam uniknąć. Bałam się.
-William Turner
Dalej nie słuchałam. Poczułam się tak, jak dawno, dawno temu. Jak mała, spłoszona dziewczynka biegająca od cienia do cienia. Jak ktos, kto próbuje strząsnąć z siebie nawet powietrze. Jak człowiek, który nigdy nie może być pewny bezpieczeństwa. Jak dziecko przeciw któremu sprzysięgnął się cały świat. Jak istota niepewna każdej sekundy przyszłości…. 
Na gardle zacinsęła mi się obręcz uczucia, którego nie znałam. To było coś w rodzaju wstydu, ciekawości i przerażenia zarazem. Świadomie zarejestrowałam tylko słowa Jack’a „Zostawmy ich samych”, odgłosy wydawane prez zbiegającą załogę i dźwięk kroków Will, która właśnie schodziła na dół. Wkrótce pokład opustoszał a ja poczułam, że mój oddech znacząco przyspieszał. Dalej trwałam nieporuszona, z dłońmi zaciśniętymi na nadburciu i głową odwróconą w bok. Wiedziałam, że stoi tuż przedemną. A ja czułam się jak osaczone zwierzę, pozbawione możliwości ucieczki. Poczułam, że delikatnie odwraca moją głowę. Nie zapierałam się, dłużej nie odwlekłabym konfrontacji. Przejechałam po nim spojrzeniem. Wysoki, krawędź blizny dawała się dostrzec ponad skrawkiem koszuli, o ciemnych włosach. I jeszcze ciemniejszych oczach. Właśnie: oczy. Ciemne, nieprzeniknione a jednocześnie tak dobrze znane. Przyciągały moje spojrzenie, choć pragnęłam odwrócić wzrok. Cała jego postawa przyciągała. Był spokojny, opanowany, jakby wiedział co dalej się stanie. Jakby czekał właśnie na mnie. I tylko na mnie. Wtedy właśnie przeszył mnie chłod tego, co do mnie dotarło. Znałam te oczy. Oglądałam je każdego dnia w lustrze. To były moje oczy. ..
Zasłoniłam twarz dłońmi, poczułam łzy spływające między palcami, włosy spadły do przodu. Zaniosłam się spazmatycznym łkaniem. Ja nigdy nie miałam ojca, nie poznałam go. A jednak czułam, że on mógłby wypełnić pustkę po nim. 
-Nie… To jest niemożliwe…-szeptałam w malignie.
Wiedzona impulsem złożyłam głowę na piersi kapitana „Latającego Holendra”. Chwilę potem poczułam, że ktoś otula mnie ramieniem. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę kochana…

środa, 3 lipca 2013

Believe and you see - William

Nie powiem, że było mi obojętne to, że Jack najpierw zaczepił Aleyne nie mnie. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja zazdrość nie powinna być niczym pędzona. Jack Sparrow zrobił pozornie nie znaczny gest ręką. Załoga rozstąpiła się. Rozejrzałam się ruszyłam w stronę kapitana. Dopiero wtedy Jack spuścił wzrok patrząc się na mnie i położył swoją rękę na moim ramieniu.
- William Sparrow - powiedział - Czy nie zdawało ci się, że to przypadek? Dziewczyna o imieniu i nazwisku po sławnych pi...żeglarzach wychowuje się na morzu. Czy to nie przypadek, że nic nie wiadomo o partnerce Jacka Sparrowa i nic nie wiadomo o Twojej matce? Czyż to nie przypadek, że jacht nazywał się Midnight Storm? Nie uważasz, że nawiązuje on do Klątwy Czarnej Perły? - Jack mógłby rozwodzić się pewnie jeszcze w ten sposób długo, lecz ja mu przerwałam nie wzruszonym tonem:
- Nazywa się - wszyscy posłali mi pytające spojrzenia - Jacht nadal nazywa się - wyjaśniłam.
- Ma to po matce - szepnął kapitan odchylając się - W każdym razie dążyłem do tego, że.... - Jack musiał chyba poukładać sobie swoją wypowiedź
- Że? - spytała Aleyna. Na to kapitan położył swoje dłonie na moich ramionach.
- Że William Sparrow to moja potomkini - oznajmił. Załoga zaczęła coś szeptać. Kapitan przytulił mnie. A ja to odwzajemniłam, jednak po chwili przerwał. Rozumiałam to doskonale, również takie coś miałam. Starałam się unikać tych "uroczych momentów". Odsunęłam się więc i teraz stałam obok niego.
- Jednak nie tylko William zagościła na pokład naszego statku. Drugim gościem jest Aleyna... - zaczął swój wywód Sparrow. Jednak ponownie go nie dokończył, gdyż pewna postać właśnie weszła na statek. Gdy tylko to zrobiła, zawołała:
- Jack! Jack! Nic się nie zmieniłeś - powiedział, nie kto inny jak William Turner i zaczął biec do kapitana. W tym momencie, Jack zrobił coś niespodziewanego. Zerwał kapelusz z głowy Aleyny i nałożył go na głowę Turnera.
- Tak ci jest o wiele ładniej - skomentował tylko. William powitał Jacka jak to na przyjaciół przystało. To znaczy klepnął go mocno w ramię. Gibbsa pozdrowił serdecznym uściskiem ręki. A potem nadeszła pora na mnie.
- William Sparrow - przedstawiłam się
- William Turner. Po kim to imię? - zapytał.
- Emm...po panu - zarumieniłam się i skłoniłam nisko. Turner zmierzwił moje włosy, jak to robi się małym dzieciom i poklepał po plecach podobnie jak Jacka. Gdy zobaczyłam, że Aleyna robi się nieco zazdrosna, William podszedł do niej.
- Zostawmy ich samych - rozkazał kapitan Czarnej Perły. Załoga zbiegła z pokładu i pognała do pierwszej lepszej tawerny. Ja z Jackiem zeszliśmy pod pokład. Usiedliśmy w kajucie kapitańskiej. Mój przodek wyciągnął butelkę rumu z szafki i postawił ją na stole. Ja zajęłam miejsce na hamaku. Jack upił łyk z gwinta i wzniósł krótki toast:
- Za wolność - oznajmił i podał mi butelkę
- Za Perłę - odparłam i łyknęłam z gwinta. Zapadło niezręczne milczenie. Lecz przerwałam je, nurtującym mnie od początku pytaniem:
- Ojciec wiedział? - zapytałam. Jack bez słowa usiadł obok mnie. Odsłonił mój tatuaż, a potem swój.
- Kto prosił cię o ten tatuaż? - zapytał
- Ojciec - odparłam
- Wiedział. Sytuacja była bardzo podobna do Twojej tyle, że trwała niecałą  noc. Nie mieliśmy wiele czasu. Realia musiałem mu przedstawić szybko. I tak zrobiłem. Ojciec miał taki sam tatuaż jaki mam ja.  A Twój kazał Tobie zrobić na moją prośbę. Teraz wszyscy wiedzą, że płynie w Twoich żyłach krew Sparrow'ów - wyjaśnił mój przodek
- To dobrze czy źle? - zapytałam
- W oczach Kampanii Wschodnio-Indyjskiej? - zapytał Jack i łyknął sobie rumu po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.