niedziela, 6 kwietnia 2014

Sail where the border will lead us - William

Podczas odkrywczego wywodu Aleyny koncentrowałam się jak nigdy wcześniej. Nie wiem czy dlatego, że ktoś kogo znałam niedługi czas mówił bezpośrednio o mnie, czy dlatego, że po raz pierwszy byłam świadkiem układania najprawdziwszej mapy morskiej. Za każdym razem gdy kolejny krąg był przekręcany przechodziły mnie dreszcze - dreszcze podniecenia. Każdy kolejny odkrywał jakieś legendarne miejsce, bitwy, porty, wyspy. Aleyna skończyła opowiadać, a co za tym szło skończyła układać. Wszystko zamarło. Osiem par oczu koncentrowało się tylko na jednej rzeczy. Kole z podpisem "Skrzynia Umarlaka".
- Czy to...- chciałam się upewnić, czy dobrze zapamiętałam historie z tą nazwą związaną,  jednak Jack mi przerwał:
- Will, pozwól na chwilę - to mówiąc wstał od stołu zabrał trunek. Nie trzeba było się zastanawiać, kto z nas jest proszony przez Jacka, oczywiste to było iż ja. Poszłam, więc w ślady Kapitana Czarnej Perły. Prowadził mnie przez całą tawernę, aż zniknął za wielokrotnie łataną, brązową kurtyną. Odkrył pomieszczenie pełne przeróżnych skrzyń, worków lub beczek. Usiadł na jednej z większych skrzyń, a ja obok niego. Miejsce nie było przypadkowe. Jack stanowczo wbił miecz w beczkę i podstawił pod nią kufel. 
- Skrzynia Umarlaka...Turner zostawił tam swoje serce - zaczął spokojnie
- Dzięki Tobie - uzupełniłam. Gdy byłam mała to była moja ulubiona historia. Na łodzi wśród szumu fal i powiewów nocnej bryzy uwielbiałam słuchać jak wspaniały Kapitan marzący o nieśmiertelności pomaga konającemu przyjacielowi wbić nóż w serce Daviego Jonesa. 
- Albo przeze mnie - odparł Sparrow - Chodzi o to, że musisz się zastanowić czy na prawdę chcesz tam płynąć. Będziemy mijać miejsca, które pociągają za sobą wiele wspomnień tych pięknych, jak i tych nie przyjemnych. Z pewnością wiesz, że nasza przyjaźń - moja i Willa - była burzliwa - wreszcie zaczął gadać od rzeczy przy tym upijając łyk rumu. 
- Wiesz, że uwielbiam przygody. To zależy czy ty chcesz przez to przechodzić jeszcze raz - odpowiedziałam. Dla mnie to było jasne - płyńmy tam gdzie poniesie nas mapa. 
- Wszystko co widzisz zawdzięczasz mocy amuletu. To wszystko co się dzieje jest stworzone dla Ciebie i dla Aleyny. Od nas nic nie zależy. Ty musisz zdecydować czego pragniesz - powiedział i podał mi trunek. Przy wybieraniu odpowiednich ścieżek życia rum jest potrzebny jak nic innego. Jednak zanim zdążyłam cokolwiek rozważyć między moimi stopami został wbity miecz.
- Insynuujesz coś? - spytałam podnosząc wzrok z nad kufla
- Odświeży ci Twój umysł - wzruszył ramionami i podrzucił swoją broń. Jakże podstępne było namawianie młodocianej pod wpływem alkoholu do walki wręcz, lecz czasem zgubna chęć przygody nie pozwoliła mi odmówić. Dźwignęłam miecz i z klasą natarłam na Jacka. Z gracją skakaliśmy po różnego rodzaju skrzyniach, beczkach, workach, pułapach i innych przedmiotach znajdujących się w pomieszczeniu, które jestem skora nazwać magazynem.
- Kto cię uczył walki? - spytał Sparrow z przekąsem
- Ojciec, masz jakieś uwagi co do mojego stylu? - odparłam ze stoickim spokojem przeskakując w tym samym czasie beczkę, w której swego czasu pirat wybił dziurę. Napełniłam niezliczony raz z rzędu naczynia trunkiem.
- Nawet bym nie śmiał...Kapitanie - powiedział odbierając ode mnie rum.
- Kapitanie? - spytałam zdziwiona
- Owszem, jesteś Kapitanem naszej podróży: właśnie wybrałaś rejs ku Skrzyni Umarlaka.
Nie mogę powiedzieć, że nie zadziwiło mnie to, lecz jednak prawda. Każdy by wyczuł od razu czego chce, to oczywiste. W moich żyłach płynęła krew Sparrow'ów. Ojciec twierdził, że stanowczo nadużywałam tego faktu, zbyt często usprawiedliwiałam się moim nazwiskiem. Może i miał rację, lecz jedno nie mogło ulegać wątpliwościom - kochaliśmy przygody.
Nie wiele pamiętam co się potem działo. Chyba nadal walczyliśmy dla treningu i zabawy, piliśmy i chyba śpiewaliśmy szanty. Ostatnie co jeszcze zdążyłam zarejestrować to czyjeś ramiona mnie podnoszące i słowa Jacka:
- Chyba za bardzo zabalowaliśmy - mówił to niewinnym tonem, jakby nic się nie stało, ani z jego winy, ani z mojej, jakby nie było sprawy
- Spiłeś moją imienniczkę? - krzyknął Turner. W tym momencie kompletnie utraciłam przytomność. Co będzie wyjaśniać moją reakcję, gdy ból głowy przestanie mi doskwierać dnia następnego. Albowiem Czarna Perła ponownie została skradziona, ale o tym dowiedziałam się dopiero nazajutrz. Ile ja bym dała, żeby widzieć minę jej Kapitana, która jak z późniejszych faktów wynikało była bezcenna przynajmniej w mniemaniu Will'a. 

sobota, 7 września 2013

Hope...mother of whom? - Aleyna


Kiedy Jack skończył już oglądać zdobycz jego krewniaczki to ja przypatrzyłam się uważnie mapie i posunęłam się nawet do tego, że zajrzałam pod jej spód. Tak jak przypuszczałam, jej tył pokrywały napisane białą farbą chińskie znaki. Prawdopodobnie była po prostu opisana, lecz żaden z nas nie znał przecież tego rodzaju pisma. Niewątpliwie mapa pochodziła z Singapuru, najwidoczniej Sao Feng miał ich więcej. Przez moment zastanawiałam się jaki obszar jest w stanie ukazać ta mapa. Prowadziła do wielu miejsc i nie była bardzo dokładna, jednak dla kogoś wprawnego-wystarczająca. Kiedy moi kompani rozprawiali na temat „O czym, kto aktualnie myśli”, a starałam się dowiedzieć jakie terytorium pokazują ruchome kręgi. Jakieś wyspy, prawie każda opatrzona podpisem. Większość z nich była mi nieznana, a jeśli była to pod inną nazwą. Potrząsnęłam nerwowo głową, wciąż myślałam jakbym była w moim świecie. Należało się z przestawić na inną rzeczywistość. W moim mniemaniu – lepszą. Jeszcze raz zaczęłam bawić się kręgami mapy ustawiając losowo nazwy ale tym razem wydały się znajome. Uśmiechnęłam się sama do siebie, uświadamiając sobie, że kojarzę ten obszar. Uśmiech zgasł, kiedy dotarło do mnie, że to mapa okolic starcia Perły i Holendra, nader brzemienna w skutki dla obu stron. Nawet samo miejsce, gdzie wtenczas pojawił się maelstrom było zaznaczone. Moje założenie okazało się błędne. Może i mapa pochodziła z Singapuru, ale na pewno nie z czasów, kiedy żył jeszcze Sao Feng. Umarł on bowiem jeszcze przed bitwą. Zerknęłam przelotnie na Willa. Nie był on aktualnie specjalnie zainteresowany mapą, ale wdał się w wymianę argumentów ze swoją imienniczką i Jack’iem. Było mi to po prawdzie całkiem na rękę, bo nie wiedziałam w jakim stopniu jestem w stanie posługiwać się tą mapą i ile czasu zajmie mi zadanie odnalezienia miejsca o które mi chodziło. Jeszcze raz spojrzałam na towarzystwo by upewnić się, że jest całkowicie pochłonięte rozmową, po czym zaczęłam ustawiać poszczególne części mapy. 
Oczy mi zalśniły. Jest! Jest tutaj zaznaczona. Przekręciłam na oślep kręgi by przekonać się, że potrafię odtworzyć ich ułożenie. Tym razem poszło mi to znacznie szybciej. Ponownie zburzyłam ustawienie i odchrząknęłam chcąc zwrócić na siebie uwagę. Podziałało. Tyle czasu nie zabierałam głosu, że teraz trzy pary oczu wpatrywały się we mnie jakbym była grającym w karty krakenem, który w dodatku właśnie ich ograł i zgarnia mackami wygraną. 
-Willu, mam jeszcze jedno pytanie. Być może jeszcze bardziej niedyskretne niż poprzednie. 
Westchnął w udawanym znużeniu.
-Ona zawsze była taka bezczelna? Pytaj o co chcesz.
-Elizabeth Swann-Turner również jest moją krewną?-zapytałam prosto mostu.
O dziwo, Willa nie speszyło ani nie zamurowało jak poprzednim razem. Ba, chyba nawet nie czuł się specjalnie zaskoczony.
-Owszem-skwitował po prostu.
Uśmiechnęłam się na tę odpowiedź dając do zrozumienia, że jest wystarczająca.
-Rozumiem. Załóżmy więc, że czterem kompanom, dwóm mężczyznom i dwóm kobietom, wpadła w ręce pewna mapa-powoli ustawiłam pierwszy i najszerszy z kręgów-Jeden tęskni za kobietą życia, drugi za wolnością. Jedna pragnie poznać sekret swej tożsamości, marzeniem drugiej jest przygoda. –przekręciłam kolejny krąg, tym razem najmniejszy- Mapa, która tajemniczym przypadkiem dostała się w ich ręce jest niezwykle cenna. Prowadzi bowiem do wielu miejsc. Posługiwać się nią jednak mogą tylko doświadczeni żeglarze, bowiem nie jest dokładna. Nie ma na niej zaznaczonych mielizn czy zdradzieckich raf, więc ci, którzy chcą z niej skorzystać muszą darzyć się bezmiernym zaufaniem. A i tak bez statków nijak nie da się dotrzeć do żadnej z lokalizacji-ustawiłam drugi od doły krąg-Załóżmy więc, że każdy z tych ludzi bez wahania zawierzyłby drugiemu życie. Dwóch z nich posiada legendarnej sławy statki, którymi umieją się posługiwać. Znajdą też dobrze te wody-drugi od góry krąg na planie ukazał rysunek wyspy-Czy ktoś z was zna może tę historię? Czy muszę ją opowiedzieć do końca?-gwałtownym ruchem ustawiłam ostatni, środkowy krąg umieszczając na miejscu podpis "Skrzynia umarlaka".
Czułam na sobie trzy podekscytowane spojrzenia. bowiem nagle wszyscy zrozumieli, że wyszukałam miejsce, gdzie Will zostawił swoje serce. I Elizabeth.

sobota, 31 sierpnia 2013

Mystery of map - William

Gdy opróżniłam już cały kufel rumu przy wielu toastach przerywanych burzliwymi rozmowami rozejrzałam się. Moją uwagę przykuła ruda kobieta, kulejąca na jedną nogę. Zresztą przy każdym jej ruchu dało się słyszeć stukanie drewna o drewno. Mimo to miała na sobie szkarłatną suknię, a we włosach woalkę. Lecz nie jej nie codzienny strój przykuł moją uwagę. Pod prawą ręką miała rulon. Wystarczył mi jeden rzut oka, aby zrozumieć, że to mapa morska. Bez słowa - śledzona bystrymi oczami przyjaciół - wstałam od stołu. Nie zwracałam na chociażby głośne nawoływania znajomych typu "Gdzie idziesz?" czy "Co się stało?". Od małego miałam tą umiejętność, bezszelestne poruszanie się, wtapianie się w tłum. Fortuna kołem się toczy jak to powiadają, więc i podczas naszej (mojej i mego ojca) wieloletniej żeglugi nie zawsze wygrana dostawała się w nasze ręce. A handel różnorodną biżuterią z wielu stron świata nie był najpopularniejszy i nie zarabialiśmy na tym wiele. Więc oprócz przemocy, do której często niestety musiałam się odbierać - szczęśliwie miałam ją w najwyższym stopniu opanowaną - umiejętność kradzieży była niemal niezbędna. Tak i teraz postanowiłam mapę zwędzić. Przechodząc się jak gdyby nigdy nic dostałam się do stolika gdzie zasiadła owa rudowłosa, której imię jak się później okazało brzmiało Caroline. Zajęta składaniem zamówienia zapitemu kelnerowi kobieta nie pilnowała leżącej obok mapy. Puściłam oko do kelnera, który miał układy z Jackiem jak wynikało z ich rozmów, na szczęście zauważył ten gest i nie zwrócił uwagi na mój czyn. Może i to wydawało się za proste lecz wzięłam przedmiot.
- Jednak umiejętność gry w bierki kiedyś się przydała - pomyślałam i schowałam mapę pod koszulę. Zmierzając w stronę przeciwną od naszego stolika. dla zmylenia gości, z przyjemnością zauważyłam, że nikt oprócz zadziwionej Caroline nie ogląda się na wszystkie strony. Prawdopodobnie dopiero gdy już powróciłam do stolika rudowłosa skojarzyła fakty z moją osobą. Powróciłam na swoje miejsce, bezceremonialnie zabierając kufel Jackowi i upijając łyk.
- Gdzie byłaś? - zapytał Will. Odpowiedziałam mu tajemniczym uśmiechem. Następnie położyłam mapę na blacie. Rozłożyłam ją. Kręgi należało co prawda jeszcze ułożyć, ale ci którzy żeglowali przez świat wiele razy mniej więcej wiedzieli, której części świata tyczy się ta mapa. Nie wątpliwie wysp. W środkowym kręgu otoczony napisami widniał klucz ze skrzydłami anielskimi po bokach. Posłałam przyjaciołom tryumfalny uśmiech.
- Skąd to wytrzasnęłaś? - zapytała się mnie Aleyna
- Rudowłosa - wyszeptałam
- Moja krew - zakrzyknął uradowany Jack
- Jeżeli myślicie o tym co ja... - zaczął ze stoickim spokojem Will jednak przerwał mu Jack
- Myślimy o przygodzie - podsumował przekręcając jeden z kręgów. 

czwartek, 25 lipca 2013

Cause you live once - Aleyna


Kilka razy wzięłam głęboki wdech, niemal parząc się własnym oddechem. Nie podnosiłam jednak głowy, a już tym bardziej nie odzywałam się. Nie byłam pewna swojego głosu, w ogóle. Pytanie, które zadał Will dotarło do mnie jakby z opóźnieniem.
-Nieczęsto płaczesz, co?
Spojrzałam na niego, otarłam wierzchem dłoni twarz i odpowiedziałam:
-Teraz już nie. Kiedy byłam mała, zdarzało mi się to dosyć często. Wychowywałam się w sierocińcu.-ku mojemu zadowoleniu głos na szczęście nie zawiódł.
-Niezbyt miła perspektywa.
-A żebyś wiedział, żebyś wiedział.-stwierdziłam już nieco luźniej, odrzucając włosy z twarzy-Przepraszam za tamto. Trochę mnie poniosło... Coś mi się dzieje i medyk w razie czego może to potwierdzić. Mam nawet zwidy. Widzę statki z mgły.-zaśmiałam sie krótko.
-Spokojnie. Każdy potrzebuje się czasem wypłakać. A twoja zwida jest w istocie "Latającym Holendrem" więc dopóki nie boisz się śmierci w zasadzie wszystko gra-stwierdził z uśmiechem oddając mi kapelusz.
Odsunął się krok i zlustrował mnie spojrzeniem. Dopiero wtedy zorientowałam się, że muszę minimalnie unieść wzrok by spojrzeć w jago oczy. Było to dla mnie nowe. Zawsze byłam wyższa niż przeciętni ludzie.
-Ty ładniej w nim wyglądasz.
Wzruszyłam ramionami, a uśmiech mimowolnie wypełznął na moją twarz. "Mała rzecz a cieszy"-pomyślałam. I tą akurat chwilę wybrał Jack by pojawić się z "propozycją nie do odrzucenia w teorii i w praktyce". Czyli, prościej mówiąc zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, że idzemy do tawerny. Spojrzałam na Willa z cieniem pozytywnego zdziwienia w oczach. Ten rozłożył ręce w geście bezradności i puścił mnie przed siebie.
Podczas drogi zatłoczonymi, gwarnymi uliczkami miasta, z ramieniem Williama Turnera na swoich barkach, z pierwszą przyjaciółką u boku poczułam, że uczucie zazdrości wobec panny Sparrow zaczęło znikać. Zastanawiałam się, po kiego, tak bardzo uwrażliwiłam się na tym punkcie. Zniknęło też rozcarowanie Jack'iem. Dopiero w tawernie pokazał swoje prawdziwe 'ja'. Cóż, jak widać przodek Will nie miał głowy do niuansów genealogiczych i tyle. Zresztą, teraz niespecjalnie się tym przejmowałam. Po prostu cieszyłam się ich towarzystwem. Wszystkich razem i każdego z osobna. Taaak, towarzystwem i kolejką postawioną prez Jack'a. Nagle mój wiek przestał być taki porażająco ważny...
Rozmowa biegła gładko i szybko zmieniała swoje tory. Miło rozprawiało się o wszystkim (czyli w zasadzie niczym) w tak doborowych towarzystwie. Raz po raz śmiałam się w głos nie przejmując się spojrzeniemi innych.
-Mam dwa niedyskretne pytania, Will..-zaczęłam.
-Tak?-dwie pary oczu swróciły się w moją stronę.
Zaśmiałam się. Po raz kolejny już tego wieczoru.
-Będę musiała wymyślić, jak was wołać. W każdym razie w tym wypadku chodziło mi o tego Willa, a nie tą Will.
Mój krewniak skinął zachęcająco głową. Chyba nie spodziewał się jeszcze, jak bardzo wpadł.
-Gdzie twój ojciec? Wiem, że służy pod tobą na "Holendrze". Nie przyszedł razem z tobą?
Zdziwiona byłam, że Will tak gładko znalazł odpowiedź.
-Nie, został. Powiedzmy, że odkąd poznał Elizabeth nie przepada za towarzystwem kobiet. Ponad to chyba wziął sobie na punkt honoru wcale nie schodzić z pokładu.
Kiwnęłam głową usatysfakcjonowana. Lecz, jak zapowiadałam pytania miały paść dwa. A ja miałam iście szatański plan. Z niewinną miną wyszczebiotałąm:
-A jak sławetna Elizabeth Swann...tfu! Turner, zareagowała na wieść, że odpływasz wcześniej by spotkać się z inną i spić się w tawernie?
Jack gwałtownie zakrztusił się rumem, Will nerwowo chrząknęła próbując zatamować napad śmiechu, mojego krewnego dokumentnie zamurowało a ja, szeroko uśmiechnięta, oczekiwałam odpowiedzi. Doczekałam się jednak tylko obietnicy odłożenia rozmowy na później. Roześmiałam się na to, głośno i szczerze.
-Trzy razy to samo i raz lemoniada!-krzyknęłam do otyłej kelnerki wychylając się nieco zza parawanu.
Kiedy podano napoje przysunęłam wysoką szlanicę z cytrynowym napojem w stronę Jack'a.
-A mówiłeś, że lemoniady nie ma. Proszę, pij do woli. Zatem wznieśmy toast...-zaczęłam podnosząc naczynie.
-Za wolność!-podchwycił posiadacz oryginalnego napoju.
-Za dumę rodową!-krzyknęła jego nowo poznana krewniaczka.
-Za morze!-kontynuował skazany na wieczną żeglugę, niekoniecznie z samym sobą.
-Za życie bez zmartwień!-zakończyła ta, do której los w końcu się uśmiechnął.
Nastała chwila ciszy a potem powietrze w tawernie i na ulicy rozdarł gromki okrzyk: "Take what you can. Give nothin' back!"...

poniedziałek, 8 lipca 2013

Time to celebarte - William

Wypiliśmy już pół butelki rumu, śmiejąc się i dowcipkując. Jednak korzystając z chwilowej wolności postanowiłam zadać jedno pytanie Jack'owi.
- Co my tutaj robimy? - starałam się przybrać stanowczy i poważny ton, co połowicznie mi się udało. Pirat westchnął.
- Jesteście pod wodzą amuletu. Poznałyście swoich przodków. Przeniosłyście się w czasie... Ile tutaj zostaniecie? Tego nie wiem. - odparł dobitnie mój przodek, a ja mu skinieniem głowy podziękowałam za wyjaśnienie.
- Jaka kolejna destynacja? - spytałam, gdy wypiłam jeszcze łyk rumu.
- Na razie trzeba to uczcić! - zakrzyknął Jack wypijając rum do dna. Roześmiałam się w duchu. Że akurat musiałam trafić na Jacka Sparrowa, pirata, któremu przede wszystkim chodzi o rum, potem o skarby, o dobro własne i o zwycięstwo. Jednak przecież w wielu historiach wykazał się inteligencją i wspaniałomyślnością. Choć teraz, gdy go poznałam bliżej nie byłam pewna, czy sam ich nie opowiadał. Jack miał znajomości. A wielu ludzi w tych czasach było naiwnych. Z opowieściami było jak domino. Popchnąłeś odpowiednią kostkę, reszta już poleciała, nie zważając na nic. Tak czy inaczej zaprzeczyć nie można było, że mój przodek nie był towarzyski i zabawny. Zresztą podobnie jak ja. W każdym razie Jack wstał i tłukąc pustą butelkę oznajmił:
- Ileż można tam się migdalić? Idziemy do tawerny - gdy to wypowiedział ruszył na pokład. Zastał tam rozmawiających Willa i Aleynę, zakrzyknął więc:
- Gotowi? - spytał najpierw i nie czekając na odpowiedź odparł - Tak? Świetnie. Trzeba to uczcić! Idziemy! - zarządził. Zobaczyłam jak Turner'owie spojrzeli po sobie zdziwieni. Ale nie sprzeciwiali się, jakby wiedzieli, że to i tak nic nie da. Tak się cieszyli, że mieli siebie. Niczym chłopak i dziewczyna, którzy właśnie się zakochali. Nie twierdzę, że to coś złego. Aleyna nie miała przecież ojca, a William mógłby jej go zastąpić. Nie, że rozumiałam jej dokładnie, bo nigdy w podobnej sytuacji nie byłam, ale wiedziałam, że potrzeba Aleynie właśnie takich chwil. Chwil w których, ktoś jej podaruje miłość, której nie miała. Doszliśmy w końcu do tawerny. Daleko to nie było. Przy wejściu powitał nas Kapitan Teague, grając na gitarze. Wywiązała się serdeczna rozmowa między moim przodkiem, a jego ojcem.
W końcu ruszyliśmy do stolika. Zasiedliśmy w takim, który został skryty za parawanem, odosobniony od innych. Jack zakrzyknął do kelnera:
- Cztery razy rum - uśmiechnął się do nas porozumiewawczo.
- Rum? - spytała Aleyna
- Owszem. Lemoniady tutaj nie dostaniesz - roześmiał się mój przodek.
- Ale...jestem niepełnoletnia - usiłowała wyjaśnić Jackowi to panna Turner.
- Słuchaj...ja w Twoim wieku to nie takie rzeczy robiłem - ponownie zaśmiał się kapitan Perły.
- Jack... - postarał się go udobruchać Will - nie chcemy obecnie wysłuchiwać tego co robiłeś, a czego nie - wyjaśnił, a ja się z moim imiennikiem idealnie zgadzałam.
- Skoro tak uważacie... - wzruszył ramionami Jack

czwartek, 4 lipca 2013

Bonds of blood - Aleyny


Podczas wywodu Jack’a stałam nonszalancko oparta łokciem o burtę. Zaciśniętą dłoń podłożyłam pod policzek. Cóż, trochę inaczej go sobie wyobrażałam. Ten wielki pirat z tawernianych legend okazał się zasłuchanym w swój głos oratorem. Nic nie wskazywało na tego człowieka, którego znałam z opowieści. No, może z wyjątkiem posiadanego statku ale to generalnie tyle. Dobrze, że chociaż „Perła” stanęła na wysokości zadania i prezentowała się tak, jak powinna. Mówiąc szczerze, teraz to nie zdziwiłabym się za bardzo, gdybym zobaczyła nie potężny żaglowiec a niepozorny ket. Słuchałam więc przysłowiowym jednym uchem jego przemowy, nie zwracając zbytniej uwagi na treść. Ułatwiłam mu tylko przyznanie się, że Will jest w istocie jego krewniaczką w prostej linii i przyklasnęłam rasem z załogą. Ktoś do mnie podszedł. Wysoki, obdarty i prócz drewnianego oka nie wyróżniającego się niczym szczególnym. Inny człowiek, zdaje się jego kompan, przyglądał się z dystansu.
-Hę…?-mruknęłam zwracając oczy w jego stronę.
-Krótka chwila wahania a potem niezbyt śmiałe pytanie.
-Dlaczego tak bez… werwy?
-Bo wiedziałam.-odparłam po czym przeniosłam wzrok z jego twarzy na niewiadomy punkt, gdzieś daleko.
Obecność drugiej osoby wyczułam dopiero po chwili. Okazał się nią kamrat mężczyzny, który zagadnął mnie wcześniej.
-Jak to „wiedziałaś”?-zapytał bezceremonialnie.
Westchnęłam teatralnie po czym odwróciłam się w ich stronę. Teraz stałam naprzeciw nich, łokciami i plecami wsparta o nadburcie.
-Normalnie. To dość oczywiste sądząc po nazwisku.
-Ty też masz związane z morzem nazwisko…-zauważył jeden z nich.
Roześmiałam się krótko acz serdecznie.
-Człowieku. Ilu znasz ludzi noszących nazwisko Sparrow?
Niższy, ten który doszedł później, próbował liczyć na palcach.
-Niewielu. –powiedziałam ale wyszło mi to dosyć niemrawo. 
Wzrok miałam utkwiony w mgle zasnuwającej horyzont. Zmrużyłam oczy by choć delikatnie wyostrzyć wzrok.
-Panienko… Wszystko w porządku?-głos któregoś z nich wyrwał mnie z zawieszenia.
-Tak, tak.-odparłam pospiesznie-Chyba może mi nie służy.-widząc ich przerażone miny, dodałam-Spokojnie, nie mam choroby morskiej. Za to zdaje się, że mam zwidy. Kontynuując, Sparrowów, choćbyś szukał, nie znajdziesz wielu. Natomiast do jakiego miasta nie popłyniesz, Turnerów znajdziesz przynajmniej trzech. Tyle w tym temacie.-zakończyłam.
Tymczasem Jack skończył już witać swoją krewną i znów zaczął mówić. Jednak nie to przykuło moją uwagę. Lata spędzone na ukrywaniu się w ciasnych uliczkach i podsłuchiwaniu rozmów, które zdawały się mieć znaczenie wyostrzyły zmysły. Drewno stuknęło o drewno; szalupa przybiła do burty „Perły”. Potem ciche kroki na pokładzie. Drgnęłam i zacisnęłam palce na nadburciu niemal je sobie raniąc. Serce zaczęło kołatać się w mojej piersi, a ja rozpaczliwie zakazywałam ciału się odwrócić. Jakkolwiek rację miałam mówiąc, iż Turner jest nazwiskiem popularnym w Anglii lecz nie mogłam zaprzeczyć, iż jeden spośród nich niewątpliwie został zapamiętany przez wieki. Ten Turner, o którym opowieści były mi bajką do snu.
Ktoś ściągnął mi z głowy kapelusz, nie zwróciłam nawet specjlanej uwagi, kto to zrobił. Potem usłyszałam głos Jack’a
-Tak ci jest o wiele ładniej.
Poczułam pierwsze drzazgi zaczynające wbijać się w moje palce. Z wysiłkiem odwróciłam głowę. Wiem, jak wtedy wyglądałam. Jak obrażona mała dziewczynka, której nikt nie poświęca uwagi. Problem tkwi w tym, że ja chyba nie chciałam tej uwagi. Nie chciałam by ktoś zauważył moją obecność. Przemocą opanowałam drżenie. Spróbowałam usłyszeć choć strzępek rozmowy. Wychwyciłam, kiedy przedstawiała się moja towarzyszka a potem odezwał się przybysz, którego widoku chciałam uniknąć. Bałam się.
-William Turner
Dalej nie słuchałam. Poczułam się tak, jak dawno, dawno temu. Jak mała, spłoszona dziewczynka biegająca od cienia do cienia. Jak ktos, kto próbuje strząsnąć z siebie nawet powietrze. Jak człowiek, który nigdy nie może być pewny bezpieczeństwa. Jak dziecko przeciw któremu sprzysięgnął się cały świat. Jak istota niepewna każdej sekundy przyszłości…. 
Na gardle zacinsęła mi się obręcz uczucia, którego nie znałam. To było coś w rodzaju wstydu, ciekawości i przerażenia zarazem. Świadomie zarejestrowałam tylko słowa Jack’a „Zostawmy ich samych”, odgłosy wydawane prez zbiegającą załogę i dźwięk kroków Will, która właśnie schodziła na dół. Wkrótce pokład opustoszał a ja poczułam, że mój oddech znacząco przyspieszał. Dalej trwałam nieporuszona, z dłońmi zaciśniętymi na nadburciu i głową odwróconą w bok. Wiedziałam, że stoi tuż przedemną. A ja czułam się jak osaczone zwierzę, pozbawione możliwości ucieczki. Poczułam, że delikatnie odwraca moją głowę. Nie zapierałam się, dłużej nie odwlekłabym konfrontacji. Przejechałam po nim spojrzeniem. Wysoki, krawędź blizny dawała się dostrzec ponad skrawkiem koszuli, o ciemnych włosach. I jeszcze ciemniejszych oczach. Właśnie: oczy. Ciemne, nieprzeniknione a jednocześnie tak dobrze znane. Przyciągały moje spojrzenie, choć pragnęłam odwrócić wzrok. Cała jego postawa przyciągała. Był spokojny, opanowany, jakby wiedział co dalej się stanie. Jakby czekał właśnie na mnie. I tylko na mnie. Wtedy właśnie przeszył mnie chłod tego, co do mnie dotarło. Znałam te oczy. Oglądałam je każdego dnia w lustrze. To były moje oczy. ..
Zasłoniłam twarz dłońmi, poczułam łzy spływające między palcami, włosy spadły do przodu. Zaniosłam się spazmatycznym łkaniem. Ja nigdy nie miałam ojca, nie poznałam go. A jednak czułam, że on mógłby wypełnić pustkę po nim. 
-Nie… To jest niemożliwe…-szeptałam w malignie.
Wiedzona impulsem złożyłam głowę na piersi kapitana „Latającego Holendra”. Chwilę potem poczułam, że ktoś otula mnie ramieniem. Po raz pierwszy w życiu czułam się naprawdę kochana…

środa, 3 lipca 2013

Believe and you see - William

Nie powiem, że było mi obojętne to, że Jack najpierw zaczepił Aleyne nie mnie. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że moja zazdrość nie powinna być niczym pędzona. Jack Sparrow zrobił pozornie nie znaczny gest ręką. Załoga rozstąpiła się. Rozejrzałam się ruszyłam w stronę kapitana. Dopiero wtedy Jack spuścił wzrok patrząc się na mnie i położył swoją rękę na moim ramieniu.
- William Sparrow - powiedział - Czy nie zdawało ci się, że to przypadek? Dziewczyna o imieniu i nazwisku po sławnych pi...żeglarzach wychowuje się na morzu. Czy to nie przypadek, że nic nie wiadomo o partnerce Jacka Sparrowa i nic nie wiadomo o Twojej matce? Czyż to nie przypadek, że jacht nazywał się Midnight Storm? Nie uważasz, że nawiązuje on do Klątwy Czarnej Perły? - Jack mógłby rozwodzić się pewnie jeszcze w ten sposób długo, lecz ja mu przerwałam nie wzruszonym tonem:
- Nazywa się - wszyscy posłali mi pytające spojrzenia - Jacht nadal nazywa się - wyjaśniłam.
- Ma to po matce - szepnął kapitan odchylając się - W każdym razie dążyłem do tego, że.... - Jack musiał chyba poukładać sobie swoją wypowiedź
- Że? - spytała Aleyna. Na to kapitan położył swoje dłonie na moich ramionach.
- Że William Sparrow to moja potomkini - oznajmił. Załoga zaczęła coś szeptać. Kapitan przytulił mnie. A ja to odwzajemniłam, jednak po chwili przerwał. Rozumiałam to doskonale, również takie coś miałam. Starałam się unikać tych "uroczych momentów". Odsunęłam się więc i teraz stałam obok niego.
- Jednak nie tylko William zagościła na pokład naszego statku. Drugim gościem jest Aleyna... - zaczął swój wywód Sparrow. Jednak ponownie go nie dokończył, gdyż pewna postać właśnie weszła na statek. Gdy tylko to zrobiła, zawołała:
- Jack! Jack! Nic się nie zmieniłeś - powiedział, nie kto inny jak William Turner i zaczął biec do kapitana. W tym momencie, Jack zrobił coś niespodziewanego. Zerwał kapelusz z głowy Aleyny i nałożył go na głowę Turnera.
- Tak ci jest o wiele ładniej - skomentował tylko. William powitał Jacka jak to na przyjaciół przystało. To znaczy klepnął go mocno w ramię. Gibbsa pozdrowił serdecznym uściskiem ręki. A potem nadeszła pora na mnie.
- William Sparrow - przedstawiłam się
- William Turner. Po kim to imię? - zapytał.
- Emm...po panu - zarumieniłam się i skłoniłam nisko. Turner zmierzwił moje włosy, jak to robi się małym dzieciom i poklepał po plecach podobnie jak Jacka. Gdy zobaczyłam, że Aleyna robi się nieco zazdrosna, William podszedł do niej.
- Zostawmy ich samych - rozkazał kapitan Czarnej Perły. Załoga zbiegła z pokładu i pognała do pierwszej lepszej tawerny. Ja z Jackiem zeszliśmy pod pokład. Usiedliśmy w kajucie kapitańskiej. Mój przodek wyciągnął butelkę rumu z szafki i postawił ją na stole. Ja zajęłam miejsce na hamaku. Jack upił łyk z gwinta i wzniósł krótki toast:
- Za wolność - oznajmił i podał mi butelkę
- Za Perłę - odparłam i łyknęłam z gwinta. Zapadło niezręczne milczenie. Lecz przerwałam je, nurtującym mnie od początku pytaniem:
- Ojciec wiedział? - zapytałam. Jack bez słowa usiadł obok mnie. Odsłonił mój tatuaż, a potem swój.
- Kto prosił cię o ten tatuaż? - zapytał
- Ojciec - odparłam
- Wiedział. Sytuacja była bardzo podobna do Twojej tyle, że trwała niecałą  noc. Nie mieliśmy wiele czasu. Realia musiałem mu przedstawić szybko. I tak zrobiłem. Ojciec miał taki sam tatuaż jaki mam ja.  A Twój kazał Tobie zrobić na moją prośbę. Teraz wszyscy wiedzą, że płynie w Twoich żyłach krew Sparrow'ów - wyjaśnił mój przodek
- To dobrze czy źle? - zapytałam
- W oczach Kampanii Wschodnio-Indyjskiej? - zapytał Jack i łyknął sobie rumu po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem.