poniedziałek, 8 lipca 2013

Time to celebarte - William

Wypiliśmy już pół butelki rumu, śmiejąc się i dowcipkując. Jednak korzystając z chwilowej wolności postanowiłam zadać jedno pytanie Jack'owi.
- Co my tutaj robimy? - starałam się przybrać stanowczy i poważny ton, co połowicznie mi się udało. Pirat westchnął.
- Jesteście pod wodzą amuletu. Poznałyście swoich przodków. Przeniosłyście się w czasie... Ile tutaj zostaniecie? Tego nie wiem. - odparł dobitnie mój przodek, a ja mu skinieniem głowy podziękowałam za wyjaśnienie.
- Jaka kolejna destynacja? - spytałam, gdy wypiłam jeszcze łyk rumu.
- Na razie trzeba to uczcić! - zakrzyknął Jack wypijając rum do dna. Roześmiałam się w duchu. Że akurat musiałam trafić na Jacka Sparrowa, pirata, któremu przede wszystkim chodzi o rum, potem o skarby, o dobro własne i o zwycięstwo. Jednak przecież w wielu historiach wykazał się inteligencją i wspaniałomyślnością. Choć teraz, gdy go poznałam bliżej nie byłam pewna, czy sam ich nie opowiadał. Jack miał znajomości. A wielu ludzi w tych czasach było naiwnych. Z opowieściami było jak domino. Popchnąłeś odpowiednią kostkę, reszta już poleciała, nie zważając na nic. Tak czy inaczej zaprzeczyć nie można było, że mój przodek nie był towarzyski i zabawny. Zresztą podobnie jak ja. W każdym razie Jack wstał i tłukąc pustą butelkę oznajmił:
- Ileż można tam się migdalić? Idziemy do tawerny - gdy to wypowiedział ruszył na pokład. Zastał tam rozmawiających Willa i Aleynę, zakrzyknął więc:
- Gotowi? - spytał najpierw i nie czekając na odpowiedź odparł - Tak? Świetnie. Trzeba to uczcić! Idziemy! - zarządził. Zobaczyłam jak Turner'owie spojrzeli po sobie zdziwieni. Ale nie sprzeciwiali się, jakby wiedzieli, że to i tak nic nie da. Tak się cieszyli, że mieli siebie. Niczym chłopak i dziewczyna, którzy właśnie się zakochali. Nie twierdzę, że to coś złego. Aleyna nie miała przecież ojca, a William mógłby jej go zastąpić. Nie, że rozumiałam jej dokładnie, bo nigdy w podobnej sytuacji nie byłam, ale wiedziałam, że potrzeba Aleynie właśnie takich chwil. Chwil w których, ktoś jej podaruje miłość, której nie miała. Doszliśmy w końcu do tawerny. Daleko to nie było. Przy wejściu powitał nas Kapitan Teague, grając na gitarze. Wywiązała się serdeczna rozmowa między moim przodkiem, a jego ojcem.
W końcu ruszyliśmy do stolika. Zasiedliśmy w takim, który został skryty za parawanem, odosobniony od innych. Jack zakrzyknął do kelnera:
- Cztery razy rum - uśmiechnął się do nas porozumiewawczo.
- Rum? - spytała Aleyna
- Owszem. Lemoniady tutaj nie dostaniesz - roześmiał się mój przodek.
- Ale...jestem niepełnoletnia - usiłowała wyjaśnić Jackowi to panna Turner.
- Słuchaj...ja w Twoim wieku to nie takie rzeczy robiłem - ponownie zaśmiał się kapitan Perły.
- Jack... - postarał się go udobruchać Will - nie chcemy obecnie wysłuchiwać tego co robiłeś, a czego nie - wyjaśnił, a ja się z moim imiennikiem idealnie zgadzałam.
- Skoro tak uważacie... - wzruszył ramionami Jack

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz